niedziela, 14 kwietnia 2013

Dogoterapia

To jest Sara. Chyba wszyscy już znają jej historię, ale do znudzenia będę namawiać do adopcji, zamiast kupowania zwierząt. Adoptowałam ją, kiedy miała rok. Pierwszego dnia siedziała pod biurkiem i tak na mnie patrzyła.




Poprzedni właściciel nie wpuszczał jej do domu ("bo linieje"). Spała na kartonie ("bo gryzła") na niewielkim ganku, sama przez cały dzień, a kiedy o 20 ją wypuszczano, to... zaraz ją zamykano z powrotem ("bo niszczyła ogródek żony").

Sara nie wiedziała, że siusia się na trawniku, ciągnęła na smyczy, nie rozumiała nawet jednego słowa. Nie wiem, jak to zrobili, bo naprawdę trzeba się postarać, żeby czegoś nie zrozumiała. Słucha bacznie i rozumie wszystko, nawet jeśli się jej nie uczy. Niczego mi w domu nie zniszczyła, wystarczyło raz powiedzieć (nie krzyczeć!), że czegoś nie wolno (ton rozumiała od razu!), a za kopanie nie wzięła się ani razu. Jest u mnie od 7 lat i nigdy nie wykazała zainteresowania kopaniem. Kocha za to się bawić, odstawiać zająca, miziać się, biegać i pływać. I pchać mi się do łóżka. ;>



Poza tym jest moim kochanym pomocnikiem, przynosi szelki, podnosi wszystko, co upadnie, i pilnuje moich 12 szczurków. :)



Kiedy ją adoptowałam, wykreśliłam się z listy oczekujących na psa pomocnika w Alteri, ale nie podjęłam żadnego szkolenia - próbowałam w kilku szkołach, ale wiecznie słyszałam, że pies jest "za stary". Sara udowodniła, że labki uczą się w każdym wieku, przez całe życie, i że może je uczyć kompletnie zielony laik. Mamy własny język, własne kody. Całe szkolenie polegało właściwie na tym, że do niej mówiłam, tłumaczyłam jej, o co mi chodzi. Efekt jest taki, że Sara nie zna krótkich, jednowyrazowych komend, tylko oczekuje, że będę do niej mówiła pełnymi zdaniami. :-) Reaguje też na szept i gesty.

Oczywiście nie obyło się bez błędów. To był mój pierwszy lab, więc bałam się tych strasznych zniszczeń w domu, jakie rzekomo laby powodują, więc już na dzień dobry (zaraz po zaradzeniu lękowi separacyjnemu i treningu czystości) nauczyłam ją, że nie wolno brać niczego, czego nie dostanie ode mnie. Mogę zostawić skarpety na środku pokoju, a Sara ich nie tknie.

I po czymś takim nagle zaczęłam od niej wymagać, żeby podnosiła i przynosiła to, co spadnie. Do dziś muszę ją kilkakrotnie upewniać, że naprawdę, ale to naprawdę!, wolno jej to czy tamto wziąć do pyska. :)




Do mojego funkcjonowania Sara dostosowała się jakoś sama, bez specjalnego uczenia. Sama ustawia się wobec mnie tym bokiem, na którym jest zapięcie szelek, i spokojnie czeka, aż je zapnę; przy drzwiach też ustawia się tak, żeby się nie plątać pod nogami. Chodzi na smyczy po mojej prawej stronie, nie tak, jak uczą na szkoleniach - po lewej. "Sio!" oznacza, że musi zejść mi z drogi, cokolwiek by akurat nie robiła. Weterynarz uważa ją za najbardziej współpracującego psa, jakiego spotkał. Sara pozwala na wszystkie zabiegi, nawet jeśli się ich boi i nawet jeśli nie ma na nie ochoty.

Sara, jak to labek, jest raczej cielaczkiem niż delikatną efemeryczną istotką, a mimo to DELIKATNIE bawiła się z raczkującą córką przyjaciółki i NIGDY niczego mi nie wybiła.

Z lęku separacyjnego i siusiania ze strachu, kiedy wychodziłam na 5 sekund do łazienki, Sara przeszła do radości, że zostaje sama w domu ("Pilnuj domku" to jedna z jej ulubionych komend).




To moja najlepsza przyjaciółka, najczulsza, najlepiej rozumiejąca, niezawodna. Jeśli podnoszę się rano z łóżka, to dla niej.

Rok temu zdiagnozowano u niej kardiomiopatię rozstrzeniową z objawami neurologicznymi.





PS. Usunęłam posta i dodałam jeszcze raz, bo inaczej nie dało się zmienić tła ani czcionki, ani w ogóle formatowania. :/

1 komentarz:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.