wtorek, 23 lipca 2013

O rezerwie i pomocy

Rezerwa wyczerpana. Nie wiem, czy można jechać z rozpędu bez energii, ale tak dziś mam. Wyszłam z domu rano i dopiero na przystanku uświadomiłam sobie, że wzięłam jedynie gabapentynę. Buprenorfiny ani zaldiaru, które pozwalają po ludzku jechać autobusem, nie wzięłam. Ból możecie sobie wyobrazić: kilkaset takich miejsc mówiących mi, że gabapentynę (i buprenorfinę zresztą też) mogę sobie wsadzić.


Oraz ogólnie - nie ma zaldiaru/buprenorfiny, więc jest zespół odstawienny.

Mówiłam, że z prawej strony zapieram się kulą? Już nieaktualne - lecę na prawo razem z nią i na nią. Jeszcze gorzej niż lecieć na sam chodnik, bez kuli między mną a nim.

Dziś było wyjątkowo zimno, ale przez okno w autobusie prażyło niemiłosiernie. I chyba to uruchomiło hipotonię, która z kolei ułatwia stawom dyslokacje, rozluźniając mięśnie jeszcze bardziej niż na co dzień. Podczas odczulania, siedząc, sublokowałam obojczyk. Gdybyście widzieli tę przerażoną minę pielęgniarki, kiedy go wsunęłam na miejsce i kliknął! Chyba tak specjalnie, bo na ogół klikanie słychać, kiedy się ruszam, a nie kiedy coś nastawiam.

Dawno niewidziany lewy bark też postanowił się ode mnie odseparować. Wyobraźcie sobie: wchodzicie po schodach, przytrzymując się ręką (lewą) poręczy. Z każdym schodkiem ręka pozostaje na poręczy za wami. Przez chwilę. Sekundę, może mniej. Wystarczy, żeby tam została sama wbrew mojej woli. Bark postanowił wyjść na spacer. A teraz wyobraźcie sobie minę ochroniarza, który to obserwuje z budki za moimi plecami. Staję na środku schodów, odkładam kulę na bok, nastawiam bark. Bark nastawia się cichutko, jeśli nawet kliknie, to tylko raz - zaboli wtedy... nie powiem jak, bo musiałoby być niecenzuralnie.

Miało być o pomocy. Kiedy dowlokłam się do przystanku po odczulaniu, autobus był pełny, ale było jedno wolne miejsce na podeście z poczwórnymi siedzeniami, przy oknie. I NICZEGO, czego można by się przytrzymać, żeby tam wejść (w tym miejscu nie ma żadnej rurki), a autobus jedzie, porusza się - i wy też, jak pijane żelki, każda część ciała w inną stronę. I nagle chwyta was za rękę pomocna dłoń, więc nie wywalacie się jak dłudzy w kierunku jazdy. Tej dłoni nie przerażają ortezy i splinty, mocno trzyma. Jakimś cudem udaje się wam usiąść, ledwo oddychając, bo hipotonia pieści przeponę, patrzycie na właścicielkę pomocnej dłoni, a to starsza pani.

A kiedy wysiadacie na pętli (autobus stoi i jest pusty, więc już zero problemu), starsza pani pyta, czy nie potrzebujecie pomocy. Kiedy rozczuleni serdecznie dziękujecie, starsza pani nie odchodzi, tylko do końca patrzy, czy się nie zabijecie przy wysiadaniu.

Miałam ochotę ją uściskać, ale zamiast tego życzyłam jej dobrego dnia.

Czy umiecie prosić o pomoc i ją przyjmować? A jeśli tak, to jak się tego nauczyliście? Dla mnie to kolejny punkt do przerobienia na terapii.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.