sobota, 22 lutego 2014

Depresja w memach








Tak często interesujemy się chorymi na depresję tylko wtedy, kiedy jest bardzo źle. Kiedy nie wstają z łóżka, nie chcą nikogo widzieć, nie wychodzą z domu, nie ma z nimi kontaktu, nie zachodzi proces decyzyjny. Pogłębiamy ten stan nachalnością, zamiast DAĆ SPOKÓJ, bo nie ma innego sposobu, żeby chora osoba odzyskała siły. Kontakt z innymi je odbiera jeszcze bardziej niż wtedy, kiedy jest dobrze.

Ale kiedy robi się pozornie lepiej, osoba zaczyna się kontaktować, pozornie funkcjonować, cokolwiek robić, wychodzić z domu, uznajemy, że już jest dobrze i... przestajemy czuwać. A tak naprawdę DOPIERO WTEDY można się zabić. Bo DOPIERO WTEDY jest się w stanie PODJĄĆ TAKĄ DECYZJĘ. Można ją podjąć tylko wtedy, kiedy jest względnie dobrze - kiedy można wstać z łóżka, wyliczyć ilość tabletek, pamiętać wcześniej o przeciwwymiotnych. To moment, kiedy już można wymyślić skuteczne samobójstwo, ale jeszcze nie jest się w stanie powstrzymać fali myśli samobójczych.

Od 6 tygodni nie biorę leków antydepresyjnych. Zbliżam się do tego stanu i boję się coraz bardziej.



8 komentarzy:

  1. Zastanawiające, czy i kto powinien się zainteresować innymi chorymi, którzy za sprawą swoich zaburzeń stają się toksyczni dla otoczenia, nie chcą się leczyć i w ten sposób indukują jeszcze bardziej niebezpieczne stany chorobowe u innych.
    Z jednej strony nikt nie chciałby żyć w państwie totalitarnym, podlegać aparatowi przymusu i być dyskryminowanym ze względu na stan zdrowia (a niestety wciąż bywamy, i to zarówno w aspekcie formalno-prawnym, jak i społecznym), ale z drugiej strony osoby, które z własnej woli nie chcą się leczyć, stanowią największe zagrożenie dla zdrowia bliźnich. Prawo jest tak ukierunkowane, że dyskryminacjom i sankcjom podlegają w ogromnej większości przypadków ci chorzy, którzy podejmują leczenie, a więc wykazują odpowiedzialną postawę. Tymczasem chorzy stanowiący realne zagrożenie epidemiologiczne i społeczne nie są niepokojeni ograniczeniami nawet w momencie, gdy już spowodują jakąś tragedię. Nie przyznają się, I rzeczywiście trudno się dziwić, nie wszyscy mają dość odwagi, żeby narazić się systemowi, w którym choroba jest postrzegana jako pogwałcenie norm społecznych, a leczenie i życie z chorobą bywa równoznaczne z poczuciem winy i nieustannym pokutowaniem za ten wątpliwy grzech.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tacy powinni być bezwzględnie zamykani. Jak nie chcą się leczyć, to proszę bardzo, ale izolować, bo nic, nawet choroba, nie upoważnia do zagrażania innym.

      Usuń
  2. To nie jest proste, wytyczenie granic zakresu autonomii człowieka. Łatwo powiedzieć 'zamknąć kogoś', a to właśnie prowadzi do dyskryminacji, im więcej gróźb i sankcji, tym bardziej chorzy będą się bać, i tym większe prawdopodobieństwo, że w końcu nie wytrzymają napięcia, nie wytrzymają presji ukrywania się, zrobią sobie lub komuś krzywdę. Prawo nie powinno być kolejnym instrumentem do zastraszania oraz karania i tak już przestraszonych (przecież nie z własnej winy) chorych. Myślę, że jedyna możliwa droga rozwiązania tego problemu wiedzie przez edukację i żmudną walkę z utrwalonymi od wieków dyskryminującymi stereotypami. Ale to chyba jest nierealne, bo kto się odważy w ogóle podejmować ten temat w tak represyjnym środowisku prawnym i społecznym, w jakim się znajdujemy?

    OdpowiedzUsuń
  3. Nikt się nie będzie bać, jeśli nie krzywdzi nikogo. Ja nie widzę żadnego powodu do strachu - nigdy nikogo nie krzywdziłam. Jeśli nie chcą przestać krzywdzić z własnej woli, to niech przestaną ze strachu.
    Temat jest podejmowany przecież otwarcie. Mówi się o tym, pisze, są kampanie, sami chorzy są zaangażowani. Jeśli ktoś woli stereotyp, to sam jest sobie winien, ale to nadal nie upoważnia go do krzywdzenia innych.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten stereotyp i ten model prawny mają konkretne przełożenie na jakość życia chorych. Wiem, że niektórzy się angażują i to nagłaśniają, ale ile sami na tym tracą, jakim kosztem to się odbywa? Pomyśl, co zwykły obywatel może stracić na takiej reputacji oraz jakie istnieją rozwiązania prawne, które w momencie coming out'u obracają się na jego niekorzyść. W pewnym momencie wszystko już wydaje się potencjalnym ryzykiem, każdy dzień we współczesnym świecie naszpikowanym technologią. Przykro mi, że nie mogę o tym napisać wprost.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem zwykłym obywatelem, nie robię coming outu, bo nie ukrywałam nigdy niczego. Po co? Ukrywa się rzeczy wstydliwe. Nic nie straciłam, wręcz przeciwnie, zyskałam przyjaciół. Wyobrażam sobie, ile bym traciła, gdybym każdego dnia kłamała i coś udawała. Inna sprawa, że choroby psychicznej się ukryć nie da.

      Usuń
  5. Pewnie że się da, nikt nie ma tego wypisanego na czole. Często nawet rodzina o tym nie wie lub tylko się domyśla, taki stan może trwać latami. Dopóki nie zdarzy się jakieś nieszczęście, np 'wypadek drogowy'.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rodzina, której nie widujesz, być może. Ci, którzy są blisko, widzą. Albo udają, że nie widzą.

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.