środa, 13 stycznia 2016

Nie ma manii = nie ma siły

Wczoraj miałam niezły dzień. Zrobiłam 5 kartek i jedną stronę w smashbooku. Praktycznie cały dzień byłam czymś fizycznie zajęta. To było możliwe tylko dzięki manii, która pojawiła się znowu po wielu miesiącach bez niej i trwała wiele godzin. Pierwszy raz w życiu miałam tak długą manię, zawsze przytrafiała mi się kilka razy dziennie i trwała kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt minut. Wiosną zeszłego roku manie nagle znikły. Myślałam, że od leków na depresję, więc przestałam je brać. Niestety niczego to nie zmieniły - leki nie wpływały ani na manię, ani na depresję. Bez nich czuję się tak samo, jakbym je brała.

Wczorajsza mania i w ogóle mania to jedna z najlepszych rzeczy, jakie mi się w życiu przytrafiają. Mania daje mi jedyne momenty, kiedy coś chcę i mogę zrobić. To nie znaczy, że depresja wtedy znika. A już zwłaszcza nie znikają myśli samobójcze. Prawdę mówiąc, popełnienie samobójstwa jest możliwe też tylko dzięki okresom manii, bo nie da się tego zrobić w głębokiej depresji. Jednak tylko mania pozwala na aktywność, która jest niemożliwa w depresji.

W moim przypadku mania najwyraźniej zmniejsza też hipotonię mięśniową, bo to, że coś jestem w stanie zrobić, to przecież nie tylko chęci, to też fizyczne możliwości organizmu. To jedyny przypadek, kiedy zaburzenie homeostazy działa na moją korzyść.

Marzę o manii, kocham manię i chciałabym ją mieć jak najczęściej. Zazdroszczę osobom, u których mania trwa kilka dni, tygodni. To nic, że organizm się wyczerpuje - przecież w 6a on jest standardowo wyczerpany w domyśle i nie ma możliwości, żeby po wypoczynku poczuł się lepiej. Organizm zawsze jest na granicy zejścia i wszystko, co zrobię, zagraża mu. Problem w tym, że bez manii nie mam siły zrobić nic, a mania umożliwia mi zrobienie czegokolwiek, choćby to było kilka, kilkanaście minut.

Po raz pierwszy w życiu miałam wczoraj manię przez kilka godzin i po raz pierwszy w życiu poczułam, jak fajnie może być żyć, kiedy coś można zrobić, a nie tylko bez końca doświadczać bólu. Ból oczywiście nie minął. Dodatkowo przez kilka godzin miałam wczoraj kolkę żółciową. Mania sprawiła, że kompletnie się nią nie przejmowałam. Pewnie, nie pojechałam na SOR, stworzyłam zagrożenie ostrą trzustką i śmiercią. Pewnie, mania może zagrażać życiu, bo sprawia, że robi się głupie rzeczy albo ważne rzeczy się zaniedbuje. Ale za to w tym czasie się ŻYJE i czuje się, że się żyje.

Poza  tym, że stworzyłam zagrożenie, wydałam wczoraj mnóstwo kasy, której nie mam. Dziś mój organizm także płaci za wczorajszy wysiłek. Cóż, to jest właśnie mania. Rozumiem, że osoby z ChAD, u których mania trwa długo, biorą leki, żeby ją ograniczać. Ale u mnie to są minuty kilka razy dziennie (ultrakrótkie cykle). Kilka godzin, tak jak wczoraj, zdarzyło się pierwszy raz. Liznęłam życia. I chcę więcej.

Następnym razem poproszę psychiatrę o jakieś leki, które tę manię podkręcą, nie ograniczą. O ile takie istnieją, bo może powinnam zacząć brać jakieś LSD. :(

Dziś już nie ma manii. Nie ma siły. Nie ma ochoty. I znowu wszystko wygląda jak narzędzie do samobójstwa.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.