środa, 3 maja 2017

Nareszcie po majówce

Kolejny zły dzień. Wzięłam taki mały kawałek promazyny, a jest nadal to samo. Budzik zadzwonił o 10, ale co z tego, jak wstałam dopiero o 13, bo wcześniej nie byłam w stanie się dobudzić? 3h wysiłków i zmuszania się do obudzenia. Nadal jestem senna, vigil nie działa, migrena narasta (a myślałam, że przejdzie) od rana - trzymajcie kciuki, żeby nie przeszła w neuralgię. Hipotonia większa niż zwykle. Mdłości też od rana. Po obudzeniu napad boleści jelit - mimo zmiany leków, znowu (będę musiała Lactulosę ograniczyć do jednej dawki).

Jestem słaba, leję się przez ręce, nie kontaktuję, słabo widzę, bo akomodacja to część hipotonii. Depresja wygrywa, nie mam siły na nic, chociaż usiłuję się zmusić. Przez drukarkę zrobiłam sobie coś w bark, obawiam się, że to już stan zapalny mięśnia - tak, to ten bark, w którym od ponad roku toczy się proces zapalny kaletki i mięśnia, na który nie zadziałał diprophos. Od sięgania do wtyczki monitora boli jeszcze bardziej. A to moja jedyna sprawna ręka, prawą nic nie zrobię, bo się natychmiast zdyslokuje. Poza tym prawym barkiem nie sięgnę za komputer z lewej strony.

BTW, doczytałam, że mirzaten, który brałam na sen, miał działanie antydepresyjne, więc nie wiem do końca, czy to on wtedy dobrze działał, czy aribit. Aribit biorę nadal i... depresja się jednak nasila, odkąd nie mam mirzatenu.

***
W taki koszmarny dzień matka znowu mnie nęka. Nie zna litości.

***






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.