Zostałam spytana, czy to oznacza też, że nie da się grać z nut. Nigdy się nie zastanawiałam nad tym, ale chyba tak właśnie jest. Na flecie grałam bez problemu, miałam ręce i nuty na jednej linii. Z pianinem się tak nie dało, uczyłam się nut i dopiero grałam, zapamiętywałam rozstaw palców, co sprawiało, że na innej klawiaturze, np. na syntezatorze, nie mogłam już tego samego zagrać.
Jan Lisiecki też gra bez nut. :)
Muzyka w tej chwili to dla mnie szczególne zagadnienie. Od ostatniego nawrotu depresji 4-5 lat temu praktycznie nie słuchałam muzyki, która wcześniej, przez całe życie, była wszystkim. Bo nie tylko muzyką. Umożliwiała skupienie, pisanie, czytanie - wszystko, co wymagało wygaszenia bodźców. Marzyłam o komorze deprywacyjnej od dzieciństwa i do dziś nie wiem, co to np. znaczy "czytać w ciszy". W jakiej ciszy? Jak mam niby ją osiągnąć bez tejże komory? Jak mam wyłączyć chaos przebodźcowania - kapanie wody, szuranie na korytarzu, szum samochodów, głosy ptaków, ludzi, gwizdanie czajnika i całą nieskończoność dźwięków? Dlaczego ktoś wymaga ode mnie czegoś, a nie chce mi powiedzieć, jak to zrobić? Jedyne, co byłam w stanie osiągnąć, to właśnie zagłuszenie tej kakofonii systematyczną, logiczną, oczywistą i dobrze znaną muzyką. Głośną muzyką, żeby kakofonia się nie przebijała. I za to zbierałam w dzieciństwie cięgi.
Musiałam zrezygnować z własnej muzyki (ból, dyslokacje, przeprosty w palcach), więc słuchanie jej stało się wszystkim. A potem przyszła depresja i pozamiatała. Żeby wyciszyć otaczającą mnie kakofonię, włączałam filmy w tle. Przez cały czas, kiedy byłam w domu i nie spalam, w tle odtwarzał się jakiś film. Musiał być z lektorem lub po polsku, inaczej dołączał do kakofonii, nawet jeśli był w języku, który znam. I nagle jakiś miesiąc temu zaczęłam znowu SŁUCHAĆ muzyki. Tak po prostu. Proporcje muzyki i filmów powoli zmieniały się, aż muzyki było coraz więcej. Nie chciałam wcześniej zapeszyć, ale chyba jest coraz lepiej. Muzyka JEST. Po ponad roku właściwego leczenia depresji.
J. Haydn - String Quartet in D major, Op. 76 No. 5 i in.
J.H. Schein - Motet "Ich will schweigen"
Z pianistów klasycznych - mój absolutny mistrz! Jestem zapatrzona i bezkrytyczna.
I znowu mistrz... którego miałam szczęście poznać osobiście, niestety zbyt krótko...
Mój świr - znam na pamięć. :-)
Na żywo cudownie improwizują, nie ma nic z tego na youtube. :(
:-)
Mój jazzowy piano-mistrz.
Widzieliście bardziej propagandową piosenkę? Bo ja chyba nie. A i tak zawsze, ale to ZAWSZE!, na niej beczę i nie jestem w stanie dośpiewać już od drugiej zwrotki. W Rossiju wlublon. ;>
A to moje liceum. :)
Na tym też zawsze beczę, a co! ale tylko na wykonaniu Evy.
Ich słyszałam na żywo - płyty to tylko namiastka tych improwizacji na scenie!
Viola da gamba, jeden z moich ukochanych instrumentów. I przypomnienie o Quignardzie.
Absolutnie najlepsza wersja tej piosenki!
I dość na dziś, bo już mnie gardło boli. :) Tylko jeszcze ta wersja (nie zrażajcie się na początku!):
No nie, absolutnie nie mogę skończyć!
Ukochany kontratenor, który obok kobiecego altu jest moim ulubionym głosem. Teraz tylko Kai Wessel mnie fascynuje.
Kocham tę symfonię i kocham Kilanowicz. Na żywo to brzmi jeszcze piękniej. Kilanowicz, która ma SM, mówiła kiedyś, że jeśli się ma doskonałą technikę, umie się śpiewać, nawet siedząc i leżąc. Potwierdza to nieustannie. Górecki z kolei powiedział, że jeśli trzecia symfonia (pieśni żałobne), to "tylko Zośka" - prawda!
Grecką płytę (analogową jeszcze) Eleni zajeździłam na adapterze - wszystkie piosenki znam na pamięć do dziś. :)
Potami mesa mou pikro
to aima tis pligis sou
ki apo to aima pio pikro
sto stoma to fili sou
Jeśli Deller i Wessel, to i Jaroussky. Za Schollem nie przepadam.
Jakie to sterylne wręcz!
O, właśnie. :)
Jan Lisiecki też gra bez nut. :)
Muzyka w tej chwili to dla mnie szczególne zagadnienie. Od ostatniego nawrotu depresji 4-5 lat temu praktycznie nie słuchałam muzyki, która wcześniej, przez całe życie, była wszystkim. Bo nie tylko muzyką. Umożliwiała skupienie, pisanie, czytanie - wszystko, co wymagało wygaszenia bodźców. Marzyłam o komorze deprywacyjnej od dzieciństwa i do dziś nie wiem, co to np. znaczy "czytać w ciszy". W jakiej ciszy? Jak mam niby ją osiągnąć bez tejże komory? Jak mam wyłączyć chaos przebodźcowania - kapanie wody, szuranie na korytarzu, szum samochodów, głosy ptaków, ludzi, gwizdanie czajnika i całą nieskończoność dźwięków? Dlaczego ktoś wymaga ode mnie czegoś, a nie chce mi powiedzieć, jak to zrobić? Jedyne, co byłam w stanie osiągnąć, to właśnie zagłuszenie tej kakofonii systematyczną, logiczną, oczywistą i dobrze znaną muzyką. Głośną muzyką, żeby kakofonia się nie przebijała. I za to zbierałam w dzieciństwie cięgi.
Musiałam zrezygnować z własnej muzyki (ból, dyslokacje, przeprosty w palcach), więc słuchanie jej stało się wszystkim. A potem przyszła depresja i pozamiatała. Żeby wyciszyć otaczającą mnie kakofonię, włączałam filmy w tle. Przez cały czas, kiedy byłam w domu i nie spalam, w tle odtwarzał się jakiś film. Musiał być z lektorem lub po polsku, inaczej dołączał do kakofonii, nawet jeśli był w języku, który znam. I nagle jakiś miesiąc temu zaczęłam znowu SŁUCHAĆ muzyki. Tak po prostu. Proporcje muzyki i filmów powoli zmieniały się, aż muzyki było coraz więcej. Nie chciałam wcześniej zapeszyć, ale chyba jest coraz lepiej. Muzyka JEST. Po ponad roku właściwego leczenia depresji.
J. Haydn - String Quartet in D major, Op. 76 No. 5 i in.
J.H. Schein - Motet "Ich will schweigen"
Z pianistów klasycznych - mój absolutny mistrz! Jestem zapatrzona i bezkrytyczna.
I znowu mistrz... którego miałam szczęście poznać osobiście, niestety zbyt krótko...
Mój świr - znam na pamięć. :-)
Na żywo cudownie improwizują, nie ma nic z tego na youtube. :(
:-)
Mój jazzowy piano-mistrz.
Widzieliście bardziej propagandową piosenkę? Bo ja chyba nie. A i tak zawsze, ale to ZAWSZE!, na niej beczę i nie jestem w stanie dośpiewać już od drugiej zwrotki. W Rossiju wlublon. ;>
A to moje liceum. :)
Na tym też zawsze beczę, a co! ale tylko na wykonaniu Evy.
Ich słyszałam na żywo - płyty to tylko namiastka tych improwizacji na scenie!
Viola da gamba, jeden z moich ukochanych instrumentów. I przypomnienie o Quignardzie.
Absolutnie najlepsza wersja tej piosenki!
I dość na dziś, bo już mnie gardło boli. :) Tylko jeszcze ta wersja (nie zrażajcie się na początku!):
No nie, absolutnie nie mogę skończyć!
Ukochany kontratenor, który obok kobiecego altu jest moim ulubionym głosem. Teraz tylko Kai Wessel mnie fascynuje.
Kocham tę symfonię i kocham Kilanowicz. Na żywo to brzmi jeszcze piękniej. Kilanowicz, która ma SM, mówiła kiedyś, że jeśli się ma doskonałą technikę, umie się śpiewać, nawet siedząc i leżąc. Potwierdza to nieustannie. Górecki z kolei powiedział, że jeśli trzecia symfonia (pieśni żałobne), to "tylko Zośka" - prawda!
Grecką płytę (analogową jeszcze) Eleni zajeździłam na adapterze - wszystkie piosenki znam na pamięć do dziś. :)
Potami mesa mou pikro
to aima tis pligis sou
ki apo to aima pio pikro
sto stoma to fili sou
Jeśli Deller i Wessel, to i Jaroussky. Za Schollem nie przepadam.
Jakie to sterylne wręcz!
O, właśnie. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.