Ponad miesiąc temu odeszła Ofeczka. Nie potrafię się z tym pogodzić ani po tym podnieść. Ktoś znajomy zauważył, że Ofelia była mi bliższa niż większość ludzi. Myślę że bardziej niż ktokolwiek inny. Bardziej niż najbliżsi mi ludzie, bardziej nawet niż Sarunia.
Ofeczka była niezwykła. Od ok. 23 lat mam szczury. Miałam ich już setkę albo i więcej. Są cudowne, mądre, empatyczne i kocham je wszystkie, wszystkimi się zajmuję i przejmuję, jak każdym zwierzakiem, który trafia pod moją opiekę. Ale Ofeczka była wyjątkowa. Była najniezwyklejszą osobą (tak!), jaką znałam.
Mówi się, że szczury to zwierzęta stadne. Niby to prawda, ale zawsze powtarzam, żeby to najpierw sprawdzić i jeśli okaże się, że któryś ze szczurów jednak stadny nie jest, dać mu oddzielną klatkę i szansę na szczęśliwe życie. Bo szczur, który nie chce być ze stadem, a zmusimy go do tego, nigdy nie będzie szczęśliwy. Ja już miałam 4 takie szczury, a Ofelia była najjaskrawszym przypadkiem przeciwieństwa stadności. 2 razy wygryzła dziurę w kuwecie i uciekła. Nie załapałam za pierwszym razem, o co jej chodzi, dopiero po drugiej ucieczce dałam jej osobną klatkę i... ucieczki się skończyła. Nie uciekała z nowej klatki nawet wtedy, kiedy zapomniałam zamknąć drzwiczki. Ona czekała na mnie. Czekała, aż przyjdę i wezmę ją na ręce.
Od początku chciała, żebym to ja była jej stadem. Kiedy pierwszy raz wzięłam ją na ręce, zasnęła mi na kolanach, i już do końca życia mieszkała... na mnie. Za moją koszulką. Była mocno autystyczna. Bardzo się bała wszelkich dźwięków, gwałtownych ruchów, zmian, obcych ludzi. Nikomu nie pozwoliła się nigdy dotknąć. Jeśli ktoś próbował, chowała się z powrotem za moją koszulką.
Zrobiła dla mnie coś, czego nigdy nie zrobił żaden szczur, a co szczurza wetka uznała za niezwykłe (nigdy nie spotkała się z czymś takim): zmieniła dla mnie swój rytm dobowy. Spała w nocy, funkcjonowała w dzień, tak jak ja. W tych godzinach, kiedy ja. Kiedy się rano budziłam, witała mnie mordka Ofeczki wystawiona przez kratki ze sputnika. Otwierałam klatkę, miziałam Ofeczkę, wtedy szła zrobić siusiu w kącik (i tylko w kącik) i na ręce. Zostawała ze mną na resztę dnia. Za moją koszulką mieszkała, jadła, spała, bawiła się, stamtąd wystawiała mordkę do miziania.
Do szczęścia nie było jej potrzeba wiele. Jak pozwalałam jej wejść za bluzkę, układała się i natychmiast zaczynała pulsować i zgrzytać. Często wsuwała mi się w dłoń, żeby ją głaskać. Lubiła się wsunąć tak, że noskiem dotykała wnętrza mojej dłoni. Ledwo przez to oddychała, ale jak tylko odsunęłam się na milimetr, natychmiast się dosuwała. Więc trzymałam ją tak, miziając kciukiem, a ona w tym czasie mnie iskała i lizała.
Ofeczka chorowała na płuca. Kto ma szczury, ten wie, że taka diagnoza to wyrok. Mimo leczenia, mino tlenoterapii, mimo ustawionych leków i pomysłu na leczenie - nie udało się. Nie mogę w to uwierzyć. To boli tym bardziej, że gdziekolwiek się nie ruszę - tam jej nie ma, wcześniej była ze mną zawsze i wszędzie.
Edit: Nie skończę tej notki, nie dziś. Ale pewnie będę jeszcze wiele razy wspominać na blogu Ofeczkę, jak już będzie mniej bolało. Dziś nawet nie przeczytam notki drugi raz, żeby znaleźć błędy.
Trzymaj się Daga.
OdpowiedzUsuń