Jak zwykle zachęcam do wysłuchania playlist, jeśli są. :)
Kiedyś muzyka była dla mnie wszystkim. Budziłam się zasypiałam przy niej. Uczyłam się i czytałam przy niej. Nie wyłączałam jej nigdy. Potem, 5 lat temu, przyszło nasilenie depresji i nagle przestałam słuchać czegokolwiek. Tak przez 5 lat... Poza filharmonią nie miałam żadnego kontaktu z muzyką. Nie mogłam, nie chciałam, nie umiałam - stale w tle leciały filmy (jakbym potrzebowała gadania drugiego człowieka w tle, ale już nie jego obecności). Teraz nadal lecą filmy, ale muzyka się rozpycha i jest jej coraz więcej. Już mogę powiedzieć, że "słucham".
Edit 3.01.16: Tak dawno nie zaglądałam do tego postu, że już nie pamiętam, co tu za muzykę mam. Ale też mój zachwyt, że już słucham muzyki, okazał się płonny. Prawie w ogóle jej nie słucha, na tło książki wciąż lepiej nadają się filmy. Ale dziś ktoś mi przypomniał Pentatonix...
Słuchajcie szybko, bo YT usunął mi już 5 filmów z tego postu i nie pamiętam, co w nich było...
Kiedyś potrzebowałam muzyki niemal jak powietrza. Towarzyszyła mi przy każdej okazji. A teraz łapię się na tym, że mnie drażni. Nie tylko radiowe "umcyk, umcyk, jejeje", ale nawet Chopin, czy Beethoven, którego bardzo lubiłam. Teraz wolę ciszę.
OdpowiedzUsuńU mnie się problem z muzyką zaczął razem z demencją. Ona była zawsze moim sposobem na ciszę. Ponieważ nigdy mi się nie udało osiągnąć ciszy w domu, to muzyka mi ją zapewniała. Teraz nie zapewnia. :/ Nie stać mnie na ciszę. Zorganizowanie w domu komory deprywacyjnej jest niemożliwe, bo i tak wszystkie sprzęty znajdowałyby się wewnątrz, nie wspominając o mnie samej i ciągłym białym szumie. Jak TO wyłączyć? Jak się pozbyć białego szumu? Inaczej nigdy żadnej ciszy nie będzie i zawsze będzie trzeba hałas zagłuszać i systematyzować muzyką. :(
Usuń