„Starałam się unikać słowa 'obłęd' w odniesieniu do mojego stanu. Wymyka mi się od czasu do czasu, choć go nienawidzę. Obłęd nie jest właściwym określeniem na to, co dzieje się w umysłach ludzi, którzy tracą rozum. Jest zbyt ekscytujące, zbyt literackie, zbyt interesujące w swoich konotacjach, by oddać nudę, powolność, posępność, przygnębienie, te wszystkie atrybuty depresji”.
Elizabeth Wurtzel - "Kraina prozaca"
Określenie "tracić rozum" przykuło moją uwagę bardziej niż "obłęd". Depresja to nie obłęd, to utrata rozumu. Dosłowna w swojej totalności.
Nie rozumiem własnych recenzji i innych tekstów sprzed kilku lat. Nie umiem czytać ze zrozumieniem. Z 50 książek miesięcznie (z których większość to była literatura wartościowa, a nie czytadła) zeszłam do 3-5 żenujących czytadeł najniższego sortu (ostatnio 3 tomy "Greya" to już naprawdę dno dna, w dodatku wysłuchane, bo czytać nie jestem w stanie), a czasami do zera. Brak koncentracji, brak myślenia. Każde zdanie czytane kilkakrotnie, a i tak zapomniane minutę później. Nie rozumiem poszczególnych słów, które kiedyś były normą w moim słowniku.
Mogę siedzieć przed pustą stroną godzinami i nie napisać ani słowa.
Moja redakcja teraz zamiast 2 tygodni zajmuje 2 miesiące i nie jestem z niej zadowolona (w przeciwieństwie do autorów, którzy - nie wiedzieć czemu - wciąż mają do mnie i zaufanie, i cierpliwość (i to jest tak cholernie ważne, kiedy się sobie wydaję kompletnie nieużyteczna i nienadająca się już do niczego, nawet do tego, co lubię i umiałam robić doskonale kiedyś). To boli, kiedy muszę odmawiać, bo wiem, że nie jestem w stanie. Nie jestem w stanie wysiedzieć przy kompie paru minut bez przerwy, a każda przerwa wybija z rytmu pracy. Zanim wdrożę się na nowo, nadchodzi czas kolejnej przerwy. To dlatego nie będę już mogła robić tłumaczeń. Praca umysłowa z depresją, brain fog i chronic fatigue, z bólem WSZYSTKIEGO, akomodacją odmawiającą współpracy, palcami niechcącymi klepać po klawiaturze (nie mam klawiatury ergonomicznej dla ON, kosztuje 3000zł) - to brak pracy. Brak pracy to brak pieniędzy na leczenie, które tę pracę być może umożliwi(łoby).
Czy kiedyś zrozumiem, o czym rozmawiałam w wywiadzie z Krzysztofem Rutkowskim? Czy kiedyś skończymy ten wywiad, który miał być wywiadem-rzeką?
~~~~
To tylko fragment wywiadu z Krzysztofem, całość ma ok. 18 stron, a miała być książką. Będzie?
DG" Jest Quignard i jego „Scribo: taciturio”. Jest Proust z
jego życiopisaniem przypominającym strumień świadomości. Stendhal i Kierkegaard
z ich pseudonimią, wieczną ucieczką będącą tak naprawdę otwartością, a nie
skrywaniem się, zamazywaniem, zaciemnianiem. Cioran, dla którego pisanie i
czytanie to dwie formy tego samego, czyli występek, którego dowodem jest tekst.
Levinas, według którego pisanie to wyzucie się z tego, co najbardziej własne, i
oddanie się na żer innym ludziom. I wielu innych... Oni wszyscy w jakiś sposób
są Ci bliscy. Jaka jest Twoja filozofia słowa?
KR: Słowo,
mowa każdego z nas poprzedza, czyha na nas, podobnie jak imię. Przychodzimy na
świat, a raczej wychodzimy na świat wygnani z naszego pierwszego domostwa –
krzycząc. Z krzykiem, z płaczem opuszczamy bramy raju. Ten krzyk nie jest
naszym własnym głosem, tylko syreną alarmową, oznaką rozpaczy z powodu utraty
jedności, przerwania organicznego związku z organizmem, w którym rozwijaliśmy
się bezpiecznie. Krzyk noworodka jest rozdzierający i rozpaczliwy, bo jest
krzykiem tuż po narodzinach, czyli w chwili śmierci, pierwszej śmierci. Bliźni
wokół, przede wszystkim matka, ale też i inni bliscy bliźni – dość
niezrozumiale – się radują, śmieją się, bardzo szczęśliwi z nieszczęścia krzyczącego
noworodka. Częstują go najpierw zastawionym na niego imieniem i zaraz potem
nowonarodzony uczy się czegoś, czego nie nauczy się do końca swego życia na
ziemi, ale też nie ma sposobu, żeby się nie zaczał tego uczyć, ponieważ to,
czego się uczy jest warunkiem możliwości jego życia w świecie, w który został
wypchnięty – on, ona (ono) zaczyna się uczyć mówić.
Samo
istnienie mowy ludzkiej świadczy o tym, że ludzie nie są u siebie i nie jest im
w świecie wygodnie. Ludzie próbują jakoś „się“ w świecie ustawić, jakoś „się“
przyłożyć, wygładzają kanty, sprawiają sobie przyjemności, zapominają o
kłopotach, ale nie są u siebie. U siebie już byli, ale zostali z „u siebie“
wypchnięci, więc nie będąc u siebie, muszą nauczyć się mówić. Ta nauka jest
cielesna, słowo związane jest z ciałem najbardziej dosłownie i najbardziej
organicznie, bo ciało matki uczy dziecko mówienia. Matka uczy dziecka mówić
całym ciałem, całą swą osobą, ustami, oczyma, uśmiechem, itd. Dziecko też się
uczy mówić całym ciałkiem i całym ciałkiem przez pewien czas mówi.
Dlaczego
matka uczy mówić dziecko, które musi się nauczyć mówić, żeby jakoś się w
świecie umościć? Bo trzeba jakoś zapełnić, opatrzeć, brak wywołany
rozdzieleniem, bo trzeba jakoś wyrazić trwogę, że się nie jest u siebie i
szybko u siebie nie będzie, a może już nigdy nie będzie się u siebie i trzeba
jeszcze jakoś dać wyraz wyraz radościom i uniesieniom, które – w tym świecie –
ludziom się przydarzają, każdemu człowiekowi się przydarzają, bo każdy człowiek
wyzwany jest do miłowania, zaproszony jest do miłości, posiada wielką szansę,
której nie powienien raczej marnować, dzięki miłowaniu trwoga przestaje być
zatrważająca, a utratę jedności przestaje „się“ odczuwać jako stratę
niepowetowaną. A zatem do wyrażania trwogi, czyli do życia, potrzebne jest
mówienie.
Czy
istnieje język? Nie, język nie istnieje, a raczej istnieje tylko w takim
stopniu jak system sefirot w kabale: jako abstrakcyjna struktura, bardzo
precyzyjna, nieuchronna, ale idealna. Istnieją tylko wypowiedzi, to znaczy
mowa.
Czym
jest wypowiedź? Każda wypowiedź jest odpowiedzią, jest zawsze odzewem na czyjąś
in-wokację. Na czyjeś zagadnięcie, na czyjeś zapytanie. Każda wypowiedź jest
odpowiedzią postawioną na niezadane jeszcze pytanie, bo zawsze zanurzamy się w
mówienie już istniejące. W nieskończony ocean wypowiedzi wypowiedzianych, akwen
pytań jeszcze nie zadanych i odpowiadzi już udzielonych. Mowa, słowo jest
zawsze przed nami.
Nie
uczymy się języka (języków), uczymy się mówić językiem (językami). To
zasadnicza różnica. Mowa, której uczymy się całe życie zawsze nas poprzedza i
zawsze nas wyprzedza. Żeby coś powiedzieć, musimy – nawet kiedy już wydaje się
nam, żę już nauczyliśmy się mówić – dokonać wielkiego wysiłku, zdobyć się na
wyczyn: dokonać niemalże cudu: musimy zbudować wypowiedź z materiału
nieistniejącego (z języka) i napełnić ją pragnieniem sensu, intencją znaczenia,
czyli chęcia powiedzenia czegoś do rzeczy. Oczywiście ogromną masę
wypowiadanych wypowiedzi nie wypełnia pragnienie sensu, nie są one właściwie wypowiedziami
lecz „gadaniną“, ale „gadanina“ zaspakaja w zasadzie potrzeby mówiących na
całym świecie. Wystacza im jako „środek komunikacji“.
Słowo
mówione, wypowiedź, jest zatem pierwotnym i dramatycznym świadectwem naszego
istnienia w świecie. Naszego istnienie nie „u siebie“. Tajemniczy i słynny
stodziewiętnasty fragment Heraklita brzmi:ethos
antropo daimon. Najczęściej tłumaczy się go jako:"osobowość człowieka
to jego demon" Ethos wskazywał
początkowo na to, co własne, przynależne danej osobie, w sensie:
"zwyczajowego umiejscowienia", "przyzwyczajenia do", a
nawet "bycia u siebie". Ethos
to, w pewnym sensie: "bycie u siebie" czyli "dobre bycie“,
inaczej: "bycie nie byle-jakie".
Z
kolei słowo daimon nie oznaczało ani
boga, ani demona, ani tym bardziej decydującego o przeznaczeniu geniusza.
Zgodnie z etymologią, odsyłającą do czasownika daiomai: "rozdzieram, dzielę", daimon znaczyłby: "ten, kto rozdziera i dzieli". U
Ajschylosa w "Agamemnonie" daimon
to "rozdzieracz serca": kardiodekton.
Daimon rozprowający serca siedzi
sztywno jak bestia na trupie Agamemnona (Ag., 1472-1473), niczym zmora na
omglałej dziewczynie z obrazu Füssly'ego. Daimon
tylko jako dzielący, rodzierający, może również być tym, kto wyznacza i
przeznacza, ponieważ daiomai najpierw
znaczy "dzielę", a potem "wyznaczam". Podobna ewolucja spotkała słowo wywodzące się z tego samego
korzenia: demos: "lud",
który na początku znaczył "podział terytorium", "część
przeznaczoną dla..."
A
zatem słynny fragment Heraklita, zgodnie z semantyką historyczną, należy
oddawać następująco: Ethos,
przebywanie w „się“, najbardziej człowiekowi właściwe i zwyczajne, czyli
"bycie u siebie" jest tym, co go rozdziera, rozrywa, przepoławia i
dzieli: ethos jest zasadą i miejscem
powstawania sprzeczności. Bycie człowieka polega na tym, że aby być sobą,
człowiek musi koniecznie ujawnić w sobie
przeciwności".
A
zatem: ethos antropo daimon można
tłumaczyć tak: rozdarte bycie jest człowieka, jako: bycie ludzkie jest
rozdarte, lub jako:bycie człowieka rozdarcie demon-struje, lub jako:
demon-stracją bycie jest człowieka aż stanie na początku i nie skosztuje
śmierci.
Słowo, mowa
jest „etosem“ człowieka, sposobem jego zakorzenienia w świecie, a raczej słowo
jest wyzywem, nieustającym nawoływaniem, by człowiek nie ustawał w drodze, nie
przestawał szukać swego zakorzenienia w świecie, by mówił do rzeczy. Bo tylko
człowiek, choć nie ma swojego głosu, głosu jemu tylko własciwiego: głosy im
tylko właściwe mają ptaki i zwierzęta, to jednak tylko jemu, tylko człowiekowi,
jedynie ludziom, dane jest nasłuchiwać wyzwania milczącego głosu, czyli tylko
ludzie potrafią stawać się tymi, którymi jeszcze nie są. Innymi słowy, tylko im
wolno wejść w pasaż, zwany przez filozofów „otwarciem“.
Twoje pisanie jest wejściem w ten pasaż...? Piszesz, by
milczeć? Piszesz, żeby sprowokować wyzyw, czy może na już zasłyszany wyzyw
odpowiadasz?
Każde pisanie, które
jest mową do rzeczy, jest utulaniem milczenia w słowach, czyli jest poezją...
Już tłumaczę, o co mi idzie.
Stagiryta
powiadał: człowiek jest zwierzęciem politycznym obdarowanym zdolnością mówienia
(do sensownego zabierania głosu). Podaję jedną z możliwych odczytań słów
Stagiryty, pomijam inne lekcje filologiczne układające sie w osobną i
pasjonującą opowieść.
Słowa Stagiryty pozwalają na jeszcze jedną
lekturę: człowiek jest zwierzęciem politycznym skazanym na dar mówienia. Bo
mówienie jest ogromnie trudnym zadaniem, ciężarem, wiąże sie z trwogą z drżeniem, wystawia na cel, na liczne
niebezpieczeństwa, a ponadto mówiący, który stara się coś powiedzieć do rzeczy,
zawsze mówi nie to co chciał powiedzieć, zawsze mówi i mniej, i zarazem więcej
niż chciał powiedzieć, a jego wysiłek mówienia jest tragiczny, w takim sensie,
w jakim "tragedia" wiąże się z bekiem kozła.
Wypowiedź do rzeczy wiąże sie z odpo-wiedzialnością,
to od-powiedź in-voce. Takich wypowiedzi coraz mniej, ale nigdy nie było ich
specjalnie wiele. Większość mówiących zapomina o darze mowy, o przeklętym i
błogosławionym, tragicznym i radosnym darze mowy, o zdolności mówienia.
Większość obdarowanych ten dar lekceważy i odpycha, choć podświadomie,
połświadomie, dla nich samych nieoczekiwanie tęskni do wypowiedzi-odpowiedzi na
wezwanie, milczącego głosu.
Stachura powiadał, że każdy jest poetą i wszystko
jest poezją. Jeżeli żyjemy naprawdę, to żyjemy poetycko. Co to znaczy? Tyle
tylko, że nie odrzucamy daru mówienia, troski o mowę, że podejmujemy trud i
wyzwanie, którego nie możemy nie podjąć, jeśli nasze życie chce być żywe, a nie byle-jakie. Stachura
miał rację, ale większość mówiących od mówienia do rzeczy wolą restaurację.
Staram się jak mogę nie uchylać od
od-powiedzialności, którą pisanie nieuchronie na mnie nakłada. Wsłuchuję się w
mowę moich starszych braci, zmarłych i żywych, z największą uwagą i
przepowiadam te wypowiedzi raz jeszcze i raz jeszcze, by wydobywać, w miarę
mych skromnych możliwości ukryte w nich światło. Na tym polega tak zwana
oryginalność, na niczym innym.
Pośród niezliczonych teorii języka i mowy można z
grubsza wyróżnić dwie grupy. Pierwsza z nich, którą George Steiner nazywa
"naturalistyczną" lub "pozytywistyczną" uznaje, że ewolucja
ludzkiej mowy ściśle łączy się z ewolucją innych cech fizjologicznych i
psychologicznych gatunku. Fonologia zajmuje się wykrywaniem możliwości
wokalnych ludzkiego głosu. Wspólnie z anatomią i neuropsychologią opisuje w
jaki sposób dobywa się głos z krtani, co mu w tym przeszkadza i co pomaga.
Paleolingwistyka i socjolingwistyka objaśniają warunki socjalne, ekonomiczne i
ekologiczne musiały zostać spełnione, by mowa mogła się narodzić i rozwijać.
Lingwistyka "pozytywna" nie twierdzi, że odpowie na pytania skąd mowa
się wzięła, ani nie obiecuje, że w najbliższej przyszłości postęp nauk takie
odkrycie umożliwi, ale twierdzi, że w końcu prawdziwa i pozytywna odpowiedź się
znajdzie, ponieważ tajniki pochodzenia i uwolucji mowy ludzkiej są podobne do
tajników związanych ze sposobami komunkacji zwierząt i lingistyka stanowi część
zoolingwistyki, a kody komunikacyjne przedwerbalne lub pozawerbalne należą do
lingwistyki ogólnej.
Drugą grupę teorii języka i mowy można by nazwać
"transcendentalną". Owe teorie nie przeczą, że mowa służy do
"komunikowania się", że jest narzędziem "komunikacji" i w
znacznym stopniu zależy od fizjologii i psychologii mowiących, a czynniki
socjoekonomiczne, środowiskowe i geograficzne wpływają na kształt wypowiedzi
oraz na sposób mówienia. Jednak teorie "transcendentalne". traktują
pochodzenie mowy odmiennie niż teorie "pozytywistyczne". Mowa nie
jest skutkiem ewolucji gatunkowej, lecz mowa jest, by tak rzec – przedwieczna.
Mowa jest zawsze przed nami. Mowa jest zadana przez bogów. Słowo jest darem
bogów. "Śmiertelni należą do bogów".
Święty Augustyn
obserwował dzieci, zwykłe dzieci, obdarzone zdolnością rozumienia wielu języków
i mówienia wszystkimi jezykami, ten dar w dzieciach rychło przygasa. Św.
Augustyn twierdził, że mowa osadza sie w ludziach z bożego rozkazu. Słowo,
logos. Nie tyle mówimy, ile jesteśmy mówieni. Ale "bycie mówionym
przez" nie może stać się zachowaniem biernym. Bierne, bezsilne poddanie
się "gadaninie" jest odwrotnością mowy czynnej, nasłuchiwania wyzywu
Słowa, wezwania milczącego głosu. "Bycie mówionym przez" wymaga
napiętej uwagi, czuwania i przede wszystkim wymaga upartego doskonalenia
rzemiosla, ćwiczen, prób, treningu. Staram się, by moje pisanie było skutkiem
takiego intensywnego treningu. Chcę być niezawodnym zawodnikiem słowa.
Septymiusz powiadał: „Kto pisze, sodomizuje, kto czyta,
jest sodomizowany”. „Pisanie podnieca. Czytanie czyni uległym”, pisałeś w
„Ostatnim pasażu”. Pisanie to rzecz magiczna, obrzędowa. To występek – przeciw
komu? Czemu? Przeciw słowu na końcu języka? Pisanie to gwałt na języku? Na
czytelniku? Dialog z czytelnikiem? Przywołany przez Ciebie Steiner uważał
pisanie za monolog wewnętrzny autora. To autor przede wszystkim miał być
odbiorcą własnego dzieła, zatem wypowiedź do-rzeczy wiązałaby się z
od-powiedzialnością wobec samego siebie...
Do ósmego wieku przed Chrystusem malowanie,
pisanie i rysowanie określało po grecku jedno słowo: graphein. To znaczy, że Grecy traktowali te różne działania jako
jeden akt. Jako wypodziedź jednorodną. Czynienie, graphein – to dawanie znaków komuś w nadziei, że znajdzie się
osoba, do której te znaki przemówią. Więcej nawet, którego te znaki olśnią,
pomogą w życiu, zmienią bieg życia, wyciągną z choroby, albo w chorobę wpędzą.
W prehistorycznych grotach znajdują się malowidła,
znaki, symbole, na przykład ślady dłoni odciśnięte w miękkiej (wtedy) tkance
ściany lub obmalowane, obrysowane, tak zwane "dłonie negatywne".
Dłonie dorosłych i dzieci. Zwierzęta w pędzie, w rui, myśliwi z głową ptaka
upadający na wznak lub unoszący się w powietrzu, w erekcji. W tych grotach
odbywały się jakieś obrzędy, w których bardzo ważną rolę odgrywały też głosy i
echa głosów. Malowanie, pisanie, rysowanie, praśpiewy, pratańce tworzące jedną
całość.
Niektórzy historycy sztuki upatrują w ściennych
malowidlach w prehistorycznych grotach "arcydzieła" w sensie
współczesnym, podziwiają sprawność techniczną wyrysowanych na ścianach
zwierząt, kompozycję obrazów, ich rozmieszczenie. Z pewnością te rysunki i
malowidła są arcydzielne, ale nie ich wartość "estetyczna" jest
najważniejsza. Najważniejsze jest ich przeznaczenie pojmowane w całości. Czym
były, czym stawały się prehistoryczne groty, do których zstępowali ludzie, by zwierzęta
na ścianach ożywały w migotliwym blasku pochodni? Te groty są zapisane, są
księgą czekającą na swego czytelnika, który wreszcie się znajdzie, to znaczy
powróci. Groty są księgami przepełnionymi sensem domagającym się lektury.
Czekają cierpliwie, setki, tysiące lat nawet.
Podobnie czyhają książki przepełnione sensem. Nie
wszystkie książki, lecz tylko ich część. Książek przepełnionych sensem jest
ogromnie wiele, nie wiemy jak wiele, ponieważ niektóre (nie wiadomo ile) nadal
cierpliwie czekają nie odkryte w bibliotetach i podobnie jak groty czekać mogą
jeszcze dlugo, ale nadejdzie chwila, kiedy ktoś, kogo przyzywają od dawna, po
nie sięgnie, albo temu komuś, kogo przyzywają od dawna spadną prosto z półki w
ręce lub na kark.
Jednak książki przepełnione sensem choć z
pewnością bardzo liczne, tworzą tylko niewielki, mikroskopijny ułamek skiążek
napisanych i wystawianych do lektury. Niestety większość wystawianych do
lektury książek jest z sensu wyzuta lub nikła zawartość sensu szybko z nich
paruje.
Jakie książki są przepełnione sensem i czyhają na
swych czytelników? Te, w których tkwi
pamięć o graphein, te, które są czymś
więcej niż składnie ułożonym tekstem, zręczną opowieścią, nawet udałym utworem
literackim. Te książki, jak prehistoryczne groty, składają się nie tylko z
tekstu, ale tkwią w nich "wyjścia z tekstu", tajemne przejścia
prowadzące do pasażów poza tekst. Umyślnie użyłem słów: "wyjścia z
tekstu", czyli tytułu znakomitego eseju Rolanda Barthesa, który służy jako
komentarz do równie świetnego eseju Georgesa Bataille'a o wielkim palcu u nogi.
Barthes pokazał na czym polega przepełnienie sensem: Bataille nie mówi o ciele,
w tym wypadku o jednej części ciała, lecz poszukuje (i znajduje) mowę ciała w
tekście. W jaki sposób? Przez ukryte i niekiedy ujawniane mikrocytaty, przez
demaskowanie pozorów ciągłego dyskursu "naukowego", przez
wprowadzanie swego cielesnego istnienia w tekst pisany, przestający być tylko
tekstem pisanym, a stającym się graphein.
Barthes napisał swoje "Wyjścia z tekstu" trochę na wyrost, raczej
jako program możliwego (niemożliwego) do urzeczywistnienia pisania ciałem,
"życiopisania" chciałoby się od razu powiedzieć, ale esej Barthesa
przepełnia sens, czyli należy on do tajemnej kolekcji książek czyhających.
Ciało piszącego dopuszczone do głosu w pisaniu.
Pisanie nie tylko o ciele, ale pisanie ciałem: roztańczonym rozśpiewanym,
schorowanym, zdrowym, cierpiącym, szczęśliwym. "Tekst Bataille'a pokazuje
i poucza w jaki sposób należy obchodzić się z nauką i z wiedzą" – napisał
Barthes. Wiedzy nie należy odrzucać, niekiedy nawet trzeba udawać, że wierzy
się w jej moc. Barthes przypomniał, że Georges Bataille doskonale wiedział, że
komitet redakcyjny ogromnie uczonego pisma "Documents", który
poprosił Bataille'a o rozprawkę składa
się z czcigodnych profesorów, sawantów oraz poważnych bibliotekarzy. Georges
Bataille doskonale wiedział, że redakcja spodziewała się po nim uczonej
rozprawki, a on zaproponował czynną palcówkę. Dobrze świadczy o członkach
komitetu redakcyjnego uczonego pisma "Dokumenty", że esej Bataille'a
wydrukowali, choć zastrzegli, że jest on na pewno jakimś
"dokumentem", ale nie bardzo naukowym. Roland Barthes w
"Wyjściach z tekstu" wyjaśnił, że palcówka Bataille'a jest dokumentem
szczególnej wagi, ponieważ objawia się w nim mądrość. Ta palcówka jest tekstem,
w którym ważna wiedza jawi się tam, gdzie nikt się jej nie spodziewał. Barthes
pokazał, że mądrość Bataille'a polega na
wyzyskaniu dyskursu naukowego w sposób przewrotny, podwojony, a nawet
zwielokrotniony. Oto dyskurs naukowy, który stał się dyskursem
"artystycznym", wzięty w cudzysłów, przesunięty, rozwarty, niekiedy
przedrzeźniony i jednocześnie zwodniczo, fałszywie naiwnie podawana jako
dyskurs naukowy właśnie.
Według
Barthesa prawda i mądrość w tekście Bataille'a – rodzi się z fikcji, która
udatnie skomponowana, pozwala na krótkie, błyskawiczne, ale prawdziwe
pochwycenie prawdy. Barthes pokazał, że Bataille myśli jak Nietzsche: sens
poprzedza fakt. Wartość wyprzedza wiedzę. Nietzsche: "Nie ma faktu jako
takiego. To co nadchodzi, tworzy wiązkę fenomenów połączonych i wybranych przez
tego, kto je interpretuje... Stan rzeczy sam w sobie nie istnieje. Żeby fakt
stał się faktem najpierw potrzebna jest obecność sensu".
Wiedza jest sumą fikcji z pretensją do prawdy..
Jeśli przez fikcje dochodzi się – na chwilę – do prawdy prawdziwej, to wtedy
prawda objawia się jako prawda fikcji, a nie fikcja prawdy. Na tym polega
mądrość. I rzetelna wiedza. Na tym polega "naukowość" w humanistyce.
Oto droga dla straceńców jakich jak Nietzsche, Barthes, Bataille.
Mowa ciała: nie (tylko) mówienie o ciele, lecz
mówienie ciałem w tekście, powtarzam. Arcymistrzem pisania tekstów
przepełnionych sensem, pękających od sensu, magiem "wychodzenia z
tekstu" był Stendhal.
W tekstach, w
książkach przepełnionych sensem, pękających od sensu tkwi zawsze stężone,
skoncetrowane milczenie. Milczenie napędza sens. Milczenie jako zapomniana
część mowy. Milczenie jako wehikuł, którym pozwala na podróż. Milczenie, które
jest tak pełne, jak sprężona do granic możliwości cisza w prehistorycznych
grotach.
Jeśli się daje znaki w
nadziei, że do kogoś przemówią, to czy nie trzeba dostosować formy do
czytelnika? A jeśli mają olśnić, wydobyć z choroby – także choroby ducha? – to
czy nie muszą być szczególnie czytelne, podane wprost? Na ile można formę
podporządkować celowi, czytelnikowi? Na ile można się sprzeniewierzyć sobie,
swojemu wewnętrznemu głosowi, pójść na kompromis? I jaki to ma być czytelnik?
Powiesz: ten, na którego książka czyha i któremu spadnie na kark. To może być
jeden czytelnik. Jedyny. Czy to wystarczy? Proust chciał być czytany, ale nie
podzielił tekstu „Poszukiwania” na akapity, nie wyodrębnił dialogów, zrobił to
dopiero Boy. Ty też niczego czytelnikowi nie ułatwiasz, podsuwając mu misterny
system wielopiętrowych tropów.
Nie wolno
zaniedbywać warsztatu, nie wolno nie doskonalić rzemiosła. Każdy prawdziwy
« artysta » musi stać się najpierw pokornym rzemieślnikiem. Każdy mag
musi być najpierw majstrem. I nie da się uniknąć ciągłych, intensywnych ćwiczeń.
Od początku wiedziałem, że rzemioslo jest niesłychanie ważne w pisaniu,
podobnie jak filologia : żadna filozofia nie jest możliwa jest filologii,
a nie ma metafizyki bez fizyki. Kiedy moj przyjacieł Dariusz Kosiński prosiłby,
żebym napisał kilka zdań o sobie na festiwal Kraków 2000, sporządziłem notatkę,
w której oswiadczyłem, że zalożyłem jednoosobowe laboraétorium gatunkow mowy.
Napisałem tak pół żartem, pół serio. Tak myślalem siedem lat temu. Teraz już
wiem, że napisałem tak bardziej serio niż żartem, a jeśli już to zartem
prowokacwjnym. Tak, jednososbowe laboratorium gatunków mowy, w których próbuję
jakie sposoby wypowiedzi są możliwe, konieczne, jedyne i niezastąpione w
wypadkach, kidy chce się coś napisać do rzeczy w sprawqch konkretnych. Każda sprawa,
którą chce sie wyrazić do rzeczy wymaga specjalnego gatunku mowy,
jednorazowego, uszytego na miarę. oczywiście można się pomylić, przejechac,
wybić zęby i skęcić łydki na takich eksperymentach i nigdy nie jest się
zadowolonym z uzyskanych rezuktatów, ale nie można nie próbować, nie można nie
prowadzić doświadczen w tym laboratorium gatunków mowy. Niekiedy do jednej
sprawy potrzebne są różne gatunki mowy na miarę. Weźmy towianizm i Mickiewicza,
tego się nie dało objąć jednym gatunkiem. Najpierw wypróbowałem opowieść
ironiczną, sięgającą do «Mistrza i
Małgorzaty » - powstało « Braterstwo albo śmierć ». Okazało się
jednak, że to za mało, by sprawę osaczyć. Szukałem formy dla nowego misterium
prozą – powstał « Stos dla Adama ». Ale jeszcze później zrozumiałem,
że musze zderzyć frontalnie dwa gatunki mowy : jeden przypominający
prozę,a drugi przyôminający dramat i tak powstał « Mistrz.
Widowisko ». Wcale nie myślę, sprawy z Mickiewiczem zamknąłem, na pewno
jeszcze nie.
Laboratorium
gatunków mowy i Teatr Laboratorium. Niedawno wyszło po polsku, pod czterdziestu
latach Jerzego Grotowskiego « Ku teatrowi ubogiemu » w przekładzie
Grzegorza Ziółkowskiego i w opracowaniu Leszka Kolankiewicza. Natychmiast
sięgnąłem do tego wyjątkowego dzieła, które tak wielkie wrażenie wywarło na
mnie w młodości, podobnie jak « Apocalipsis cum figuris » widziane w
Starej Prochowni w Warszawie. Tamten październikowy wieczór, kiedy
uczestniczyłem w « Apocalipsis » ustawił całem moje życie i wszelkie
moje działanie w kierunku, z którego nie zejdę.
Grotowski wiedział jak
ogromnie dla aktora ważnej rzemiosło. Nie pojmowane jednak jako zasób
nauczonych « środkow », lecz jako ciągłe przekraczanie siebie,
odsłanianie siebie, odkrywanie siebie, podawanie siebie w darze. Rzemiosło jest
potrzebne, doskonalenie rzemiosła jest niezbędne, by podwanai siebie w darze
było czynnością bezpieczną, to znaczy ponawialną, a nie tylko jednorazową.
Wystarczająco długo zajmowałem się teorią literatury i poetyką, żeby nauczyć
się « literacko-artystycznego » rzemiosła : nauczyć się go,
sprawnie się nim posługiwać i w koncu – odrzucić. Mógłbym powiedzieć jeszcze
tak : żeby uprawiać pograniczne, « eskperymentalne » gatunki
mowy, trzeba umieć napisać sonet i klasyczną nowelę. Albo porządny dramat.
Umieć, znac, wiedzieć, pójść dalej.
Czytelnik gatunków
powstałych w jednosobowym laboratorium gatunków mowy jest prowokowany,
wyrywany, zapraszany do udziału w czymś podejrzanym, ale nie nieprzyzwoitym, w
czymś tajemniczym, co staje się w procesie lektury. Spotkania przez lekturę. Komu takie spotkanie miłe lub ciekawe – ruszy w drogę. Komu nie – nie ruszy.
~~~
TO jest życie. Depresja odbiera rozum, więc i życie.
Ten tekst nie ma korekty - depresja ją uniemożliwia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.