środa, 24 czerwca 2015

Kolorowanki

Panuje moda na kolorowanki dla dorosłych. Tu możecie troszkę o tym przeczytać (przepraszam, że zapodaję tekst z taką ilością błędów, ale to najlepszy tekst o tym zjawisku, jaki znalazłam).

Mam 3 różne zeszyty kolorowanek już od dość dawna, ale bardzo długo nie mogłam się za nie zabrać. Jako aspie nie jestem w stanie niczego stworzyć. Mogę jedynie naśladować. Świetnie grałam - ale tylko odtwarzałam istniejąca kompozycje, nigdy nie komponowałam. Rysowałam - ale tylko to, co mogłam PRZErysować, nigdy nie namalowałam nic z głowy. Pisałam - ale tylko opisywałam życie, nie wymyśliłam nigdy żadnej nieistniejącej historii.

Jako dziecko miałam zeszyty kolorowanek, ale na każdej stronie w rogu były miniatury obrazków pokazujące, jak należy je pokolorować. Teraz właśnie tego mi brak. Nie umiem się zabrać za malowanie, bo nie mam wzoru. Nie wiem, jak mam malować, z głowy przecież kolorów nie wymyślę, a tylko jeden z zeszytów ma obrazki częściowo pomalowane. B. dała mi do malowania mandale, ale nie tknęłam żadnej, bo jak? Żebym mogła coś pomalować, musi mi ktoś powiedzieć jak. Podejmowałam kilka prób - nie wychodziły; uświadomiłam sobie tylko, że nie pasują mi kredki, ja nimi malować nie umiem, mają dla mnie za mało koloru, są za mało intensywne i nie umiem nimi precyzyjnie malować.

Moja terapeutka poradziła mi, żebym do każdego obrazka wybierała jakiś zestaw kolorów, i to była świetna rada, bo pozwoliła mi ruszyć z miejsca. ;)

Kilka dni temu zabrałam się za jedną z kolorowanek, bo zobaczyłam w Internecie pomalowaną tutaj. Ja też kiedyś ze zdjęć byłam w stanie ołówkiem narysować świetny autoportret, i to jako kilkulatka. Teraz nie umiem nawet przerysować łatwego doodla. Ciekawa jestem, czy ten mężczyzna z Alzheimerem to widział, bo ja widzę doskonale.
bardzo podobną, najprawdopodobniej z tego samego zeszytu. Malowałam ją flamastrami i żelopisami i zajęło mi to 3 dni. Okazało się, że problem mam nie tylko z malowaniem z głowy, ale też z kontrolowaniem ręki, co już nie zależy od ZA, ale od EDS, i fizjoterapeuta zwracał mi na to uwagę już wcześniej. Raz, że brak propriocepcji, dwa, że nie mam wpływu na nagłe ruchy mimowolne. Nie jestem pewna, czy nie ma z tym czegoś wspólnego demencja naczyniowa, bo moje wcześniejsze próby rysowania wyglądają już jak u osoby z zaawansowanym Alzheimerem - możecie sobie o tym poczytać (i pooglądać)

Chciałabym poćwiczyć rękę na tych kolorowankach, ale im bardziej będą poza moim zasięgiem, im mniej będę precyzyjna, tym bardziej będzie mnie to zniechęcać. Flamastry nie nadają się do łączenia kolorów, bo raz, że odcieni mało, a dwa, że nie da się ich zblendować, a ja przecież nie jestem dzieckiem i nie chcę jednego elementu malować jednym kolorem. Na razie powiedzcie, że pięknie, nie zniechęcajcie mnie tak od razu na początku. ;)

Aha, dla wszystkich, którzy uważają, że mam dużo czasu. Nie, to WY macie dużo czasu. Nikt z Was nie pracuje 24/24, natomiast ja mam EDS 24/24, a MIMO TO staram się cokolwiek robić.


Edit: Czym malować? Flamastry, cienkopisy, żelopisy są najlepsze, chociaż to promarkery mają najlepszą końcówkę - nadają się tylko do "Inwazji bazgrołów", bo bardzo przebijają, czasami nawet na drugą kartkę. Kredki nie nadają się zupełnie. To, że trzeba je przyciskać, powoduje ból, drętwienie ręki, dyslokacje paliczków.


Edit 23.09.15: Mam 4 różne komplety żelopisów (Rystor, Tesco, Easy, Pentel) - tak się stało, bo miałam nadzieję, że w każdym będą inne odcienie kolorów. Niestety większość jest bardzo podobna lub wręcz identyczna. W dodatku tylko jeden komplet zawiera np. błękit. Potrzebuję co najmniej 3-4 odcieni jednego koloru, kto mi poleci żelopisy z różnymi odcieniami? Tak ok. 30 w komplecie. Mogą być spoza Polski, uzbieram kasę i zamówię - byle tylko były! I nie chodzi mi o taki duży komplet Easy, bo tam są co prawda żelopisy fluo, metallic i glitter, ale po jednym kolorze tylko, a mnie zależy na kilku odcieniach w obrębie jednego kompletu.

Odkryłam, że najlepsze kolorowanki są autorstwa Millie Marotty - prawie sama drobnica (poniżej to np. lisek i żyrafy). Są idealne do żelopisów! Marzy mi się jeszcze "Animorphia", ale nie ma jej jeszcze w Polsce. :( To niesamowite, że nawet w takich kolorowankach potrzebuję wzoru, więc szukam w Internecie i kopiuję czyjś sposób malowania. Inaczej nic mi nie wychodzi albo maluję wszystko w tęczę.

Początkowo zależało mi, żeby ćwiczyć rękę poprzez malowanie. Czas pokazał, że z tym jest coraz gorzej, a nie coraz lepiej. Coraz mniej panuję nad palcami, co kończy się wychodzeniem poza linię. Poza tym ręka czasami odskakuje nagłym ruchem w bok, zamiast podążać linią, którą ją prowadzę. To brak kontroli nad mięśniami, problem neurologiczny, o którym wspominał mi już fizjoterapeuta, powoduje, że celowe precyzyjne ruchy są niemożliwe. Te nagłe maziaje można na szczęście zakryć korektorem w pasku. Żelopisy fluo z kolei tak się leją, że podczas malowania robię ciapki na papierze ręką, którą dotknęłam pomalowanego fragmentu. Robię, co mogę, ale nie mogę trzymać ręki w górze - musi być stabilnie oparta. Mimo tego wszystkiego kolorowanki zaczęły mi sprawiać dużo frajdy. Koloruję szczególnie podczas oglądania seriali i filmów, ale też wtedy, kiedy akurat nie jestem w stanie czytać. Często zapuszczam Ivonę w tle. Niektóre kolorowanki chętnie powiesiłabym na ścianie. :)












niedziela, 7 czerwca 2015

Kilka zdjęć z Żelazowej Woli

Wybraliśmy się do Żelazowej Woli na koncert Takashiego Yamamoto. Właściwie celowo tylko na koncert, bo wózka jeszcze nie mam, więc nie dałabym rady chodzić, a tak po prostu doszłam do ławeczki przy tarasie i z powrotem. Nawet do dworku nie wchodziłam, bo to wymagało stania w kolejce - zrezygnowałam po 2 minutach; to miejsce kompletnie nieprzystosowane dla ON, nie ma żadnej ławki nawet, każą stać. :/



Park przepiękny jak zwykle, naprawdę to jeden z ładniejszych, jakie znam.



Ale nieprzystosowany. Trafiliśmy np. na taki koszmar (i to przy dojściu do tarasu, na którym odbywają się koncerty) oraz na schodki bez poręczy.


A tu moja zbolała mina - znowu: nieprzystosowane ławki. Po 2 utworach czułam już odzywające się odleżyny, kręgosłup palił żywym ogniem, a podłokietników nie było, więc mięśnie nie były w stanie utrzymać kręgosłupa. Dobrze, że obok siedział tata.

Nie będę mówiła, jak zachowywali się ludzie na koncercie (musiałabym użyć niecenzuralnych słów), ale dla samego koncertu było warto! Zwłaszcza że tak dawno nie byłyśmy z Olą w filharmonii (nie mam ciągle ufika, więc nie mamy jak parkować).