Jak zwykle zachęcam do wysłuchania playlist, jeśli są. :)
Kiedyś muzyka była dla mnie wszystkim. Budziłam się zasypiałam przy niej. Uczyłam się i czytałam przy niej. Nie wyłączałam jej nigdy. Potem, 5 lat temu, przyszło nasilenie depresji i nagle przestałam słuchać czegokolwiek. Tak przez 5 lat... Poza filharmonią nie miałam żadnego kontaktu z muzyką. Nie mogłam, nie chciałam, nie umiałam - stale w tle leciały filmy (jakbym potrzebowała gadania drugiego człowieka w tle, ale już nie jego obecności). Teraz nadal lecą filmy, ale muzyka się rozpycha i jest jej coraz więcej. Już mogę powiedzieć, że "słucham".
Edit 3.01.16: Tak dawno nie zaglądałam do tego postu, że już nie pamiętam, co tu za muzykę mam. Ale też mój zachwyt, że już słucham muzyki, okazał się płonny. Prawie w ogóle jej nie słucha, na tło książki wciąż lepiej nadają się filmy. Ale dziś ktoś mi przypomniał Pentatonix...
Słuchajcie szybko, bo YT usunął mi już 5 filmów z tego postu i nie pamiętam, co w nich było...
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą muzyka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą muzyka. Pokaż wszystkie posty
niedziela, 3 stycznia 2016
piątek, 5 września 2014
Muzyka 2
Poprzedni post z muzyką ma tyle wyświetleń, że nie mogę się oprzeć. ;) Tam, gdzie jest playlista, zachęcam do wysłuchania całej.
~
(zwróćcie uwagę na pianistkę, zwłaszcza od 17:25!!)
~
(zwróćcie uwagę na pianistkę, zwłaszcza od 17:25!!)
piątek, 29 sierpnia 2014
ZA i zmysły
Jednym z objawów ZA jest nadwrażliwość na bodźce - wzrokowe, słuchowe, węchowe, dotykowe. Czasami słyszę "Przecież chodzisz do filharmonii, to nie jesteś aspie!" albo "Przecież nie masz węchu, to nie jesteś aspie". No bo przecież aspie ma nadwrażliwość na... itd. Owszem, ma. W ZA nie ma takiego podziału jak w autyzmie: nadwrażliwość, "niedowrażliwość" i biały szum. Ale to nie znaczy, że ta nadwrażliwość dotyczy wszystkiego. Są aspies, którzy chodzą nawet na koncerty metalowe, które dla mnie są jazgotem-nie-do-zniesienia, za to inni nie są w stanie wytrzymać dźwięku świetlówki w pociągu i pisku kineskopu albo są "głusi" węchowo. Niektórzy nie tolerują konkretnych dźwięków, a inne już tak, z kolei jeszcze inni nie wytrzymują wysokiego natężenia dźwięków jakichkolwiek. Itd.
U mnie rozkłada się to tak:
Wzrok. Nie toleruję bezpośredniego światła słonecznego, ale fiksuję się na żarówkach, zwłaszcza jeśli mają włókna wolframowe.
Rzeczy, na które patrzę długo (np. ściany, strony internetowe), muszą być stonowane, jednolite, bez wzorów, migających punktów (np. pop-upy, reklamy), a kontrast musi być nieduży. Ściany w domu mogę mieć tylko białe albo błękitne, kolory muszą być pastelowe. Tło stron internetowych i czytanych książek musi być szare albo błękitne (książki na białym papierze wydrukowane czcionką odbijającą światło to koszmar). Jednak na ścianach mam obrazy w kolorach Prowansji, nad biurkiem tablicę korkową, a mieszkanie jest pełne książek, których ranty robią kolor - i to nie jest dla mnie problemem. ZA to tyran, prawda? Nic nie można mieć, jak się chce, tylko jak on chce. Coś jak z EDS. ;)
Węch. Prawie nie mam węchu. Bardzo słabo czuję cokolwiek, są za to zapachy, których nie toleruję w żadnym natężeniu, np. czosnek. Nie przeszkadza mi, jeśli jest w potrawie niewyczuwalny, ale jeśli go wyczuję, odruch wymiotny gwarantowany. To nie jest zwykłe nielubienie (tak jak zespół przewlekłego zmęczenia to nie jest chronic fatigue) - nie lubię większości rzeczy, jakie się je, ale jakoś daję sobie z tym radę. Czosnek jest jednak nie do przejścia. Myślę, że to ma sporo do czynienia ze smakiem, bo nie mogę go ani wąchać, ani jeść, ale już np. białko jajka toleruję węchowo, chociaż go nie zjem.
Dotyk. Tu klasyczna nadwrażliwość, chociaż też może mieć związek z allodynią. Nauczyłam się (dopiero na studiach!) przytulać, ale tylko do osób wybranych.
Nie toleruję dotyku niektórych tkanin, metek, ramiączek stanika, mocnych gumek.
Nie mogę nawet dotknąć styropianu i kilku jeszcze innych rzeczy.
O zmyśle równowagi nie napiszę, bo decyduje o nim EDS - deficyt propriocepcji, problemy z błędnikiem, wpadanie na ściany, łamagostwo, niemożność skoordynowania ruchów - to norma. Z kolei aspies często mają hipermobilność (ale nie zespół hipermobilności).
No i dochodzimy do dźwięku. Pisałam niedawno o muzyce i o tym, że nie toleruję wysokich dźwięków, zwłaszcza skrzypcowych. Kiedy wybieram się do filharmonii (co uwielbiam), staram się sprawdzać repertuar, żeby się na takie dźwięki nie naciąć. W filharmonii nie można ich znieść - w domu zawsze można wyłączyć.
Poniżej przykład takich dźwięków-nie-do-zniesienia:
A tutaj można posłuchać tego, czego ja nie mogę: wysokich tonów. Tak, słyszę do końca tej skali. I to boli. POTWORNIE. To jest taki rodzaj bólu, takie odczucie, że musisz natychmiast zlikwidować źródło dźwięku, czymkolwiek ono jest i jakiekolwiek będą konsekwencje. Nieważne, że to świetlówka i się pokaleczę, czy wrzeszczący bachor, którego zabiję (tak, mam identycznie jak Zdzisław Beksiński, myślę, że miał ZA). Wtedy się nie myśli, nie kombinuje i nie podejmuje żadnych decyzji. Decyzje można podjąć dopiero PO zlikwidowaniu dźwięku. Bo dopiero wtedy można zacząć myśleć i ma się jakiś kontakt z rzeczywistością.
Im wyższy dźwięk, tym większa potrzeba natychmiastowego zlikwidowania go. Bo na to nie można czekać. To jest tak, że na początku wysoki dźwięk mnie denerwuje, tak samo jak innych denerwują inne dźwięki. W miarę, jak narasta, denerwuje mnie bardziej. W pewnym momencie nie mogę już wytrzymać, ale jeszcze mogę myśleć, więc np. wychodzę z koncertu, wyłączam światło. Jeśli dźwięk narasta nadal, doprowadza do sytuacji, w której zrobię wszystko, łącznie z zabiciem kogoś, żeby ten dźwięk się natychmiast skończył. I wtedy żaden sąd mnie za to nie może skazać.
Świat zmysłów jest bardzo trudny. Dla mnie najtrudniej jest znieść bombardowanie wszystkimi bodźcami jednocześnie, a tak jest praktycznie przez całą dobę. Jednym z moich wielkich marzeń jest... komora deprywacyjna.
***
Polecam też resztę filmików w tym kanale:
U mnie rozkłada się to tak:
Wzrok. Nie toleruję bezpośredniego światła słonecznego, ale fiksuję się na żarówkach, zwłaszcza jeśli mają włókna wolframowe.
Rzeczy, na które patrzę długo (np. ściany, strony internetowe), muszą być stonowane, jednolite, bez wzorów, migających punktów (np. pop-upy, reklamy), a kontrast musi być nieduży. Ściany w domu mogę mieć tylko białe albo błękitne, kolory muszą być pastelowe. Tło stron internetowych i czytanych książek musi być szare albo błękitne (książki na białym papierze wydrukowane czcionką odbijającą światło to koszmar). Jednak na ścianach mam obrazy w kolorach Prowansji, nad biurkiem tablicę korkową, a mieszkanie jest pełne książek, których ranty robią kolor - i to nie jest dla mnie problemem. ZA to tyran, prawda? Nic nie można mieć, jak się chce, tylko jak on chce. Coś jak z EDS. ;)
Węch. Prawie nie mam węchu. Bardzo słabo czuję cokolwiek, są za to zapachy, których nie toleruję w żadnym natężeniu, np. czosnek. Nie przeszkadza mi, jeśli jest w potrawie niewyczuwalny, ale jeśli go wyczuję, odruch wymiotny gwarantowany. To nie jest zwykłe nielubienie (tak jak zespół przewlekłego zmęczenia to nie jest chronic fatigue) - nie lubię większości rzeczy, jakie się je, ale jakoś daję sobie z tym radę. Czosnek jest jednak nie do przejścia. Myślę, że to ma sporo do czynienia ze smakiem, bo nie mogę go ani wąchać, ani jeść, ale już np. białko jajka toleruję węchowo, chociaż go nie zjem.
Dotyk. Tu klasyczna nadwrażliwość, chociaż też może mieć związek z allodynią. Nauczyłam się (dopiero na studiach!) przytulać, ale tylko do osób wybranych.
Nie toleruję dotyku niektórych tkanin, metek, ramiączek stanika, mocnych gumek.
Nie mogę nawet dotknąć styropianu i kilku jeszcze innych rzeczy.
O zmyśle równowagi nie napiszę, bo decyduje o nim EDS - deficyt propriocepcji, problemy z błędnikiem, wpadanie na ściany, łamagostwo, niemożność skoordynowania ruchów - to norma. Z kolei aspies często mają hipermobilność (ale nie zespół hipermobilności).
No i dochodzimy do dźwięku. Pisałam niedawno o muzyce i o tym, że nie toleruję wysokich dźwięków, zwłaszcza skrzypcowych. Kiedy wybieram się do filharmonii (co uwielbiam), staram się sprawdzać repertuar, żeby się na takie dźwięki nie naciąć. W filharmonii nie można ich znieść - w domu zawsze można wyłączyć.
Poniżej przykład takich dźwięków-nie-do-zniesienia:
A tutaj można posłuchać tego, czego ja nie mogę: wysokich tonów. Tak, słyszę do końca tej skali. I to boli. POTWORNIE. To jest taki rodzaj bólu, takie odczucie, że musisz natychmiast zlikwidować źródło dźwięku, czymkolwiek ono jest i jakiekolwiek będą konsekwencje. Nieważne, że to świetlówka i się pokaleczę, czy wrzeszczący bachor, którego zabiję (tak, mam identycznie jak Zdzisław Beksiński, myślę, że miał ZA). Wtedy się nie myśli, nie kombinuje i nie podejmuje żadnych decyzji. Decyzje można podjąć dopiero PO zlikwidowaniu dźwięku. Bo dopiero wtedy można zacząć myśleć i ma się jakiś kontakt z rzeczywistością.
Im wyższy dźwięk, tym większa potrzeba natychmiastowego zlikwidowania go. Bo na to nie można czekać. To jest tak, że na początku wysoki dźwięk mnie denerwuje, tak samo jak innych denerwują inne dźwięki. W miarę, jak narasta, denerwuje mnie bardziej. W pewnym momencie nie mogę już wytrzymać, ale jeszcze mogę myśleć, więc np. wychodzę z koncertu, wyłączam światło. Jeśli dźwięk narasta nadal, doprowadza do sytuacji, w której zrobię wszystko, łącznie z zabiciem kogoś, żeby ten dźwięk się natychmiast skończył. I wtedy żaden sąd mnie za to nie może skazać.
Świat zmysłów jest bardzo trudny. Dla mnie najtrudniej jest znieść bombardowanie wszystkimi bodźcami jednocześnie, a tak jest praktycznie przez całą dobę. Jednym z moich wielkich marzeń jest... komora deprywacyjna.
***
Polecam też resztę filmików w tym kanale:
niedziela, 13 lipca 2014
Propriocepcja i muzyka
Propriocepcja to podstawa poruszania się. Poruszania czymkolwiek w zasadzie. Można chodzić tylko wtedy, kiedy widzi się stopy i kulę. Dlatego nie da się chodzić o dwóch. Jak się zamknie oczy, nie wie się, gdzie w przestrzeni jest ciało. Każdą częścią ciała można poruszać, tylko kiedy się ją kontroluje, czyli widzi, a to znaczy, że nie da się ćwiczyć, tańczyć, robić czegokolwiek kilkoma częściami ciała jednocześnie. Nie da się nawet jednocześnie ćwiczyć i oddychać, bo tych dwu rzeczy nie da się kontrolować jednocześnie (ze zdziwieniem to skonstatowałam na fizjoterapii - głębokiej stabilizacji). Kiedy się idzie obok kogoś i chce się z nim rozmawiać - traci się równowagę. Kiedy się kontroluje ręce - nie oddycha się, robi się wszystko na wdechu. Mało tego - przestaje się oddychać, kiedy się coś ciekawego czyta! Nie można wykonać nawet prostych czynności, jeśli wymagają synchronizacji. Po tym można łatwo odróżnić EDS od zwykłej hipermobilności.
Zostałam spytana, czy to oznacza też, że nie da się grać z nut. Nigdy się nie zastanawiałam nad tym, ale chyba tak właśnie jest. Na flecie grałam bez problemu, miałam ręce i nuty na jednej linii. Z pianinem się tak nie dało, uczyłam się nut i dopiero grałam, zapamiętywałam rozstaw palców, co sprawiało, że na innej klawiaturze, np. na syntezatorze, nie mogłam już tego samego zagrać.
Jan Lisiecki też gra bez nut. :)
Muzyka w tej chwili to dla mnie szczególne zagadnienie. Od ostatniego nawrotu depresji 4-5 lat temu praktycznie nie słuchałam muzyki, która wcześniej, przez całe życie, była wszystkim. Bo nie tylko muzyką. Umożliwiała skupienie, pisanie, czytanie - wszystko, co wymagało wygaszenia bodźców. Marzyłam o komorze deprywacyjnej od dzieciństwa i do dziś nie wiem, co to np. znaczy "czytać w ciszy". W jakiej ciszy? Jak mam niby ją osiągnąć bez tejże komory? Jak mam wyłączyć chaos przebodźcowania - kapanie wody, szuranie na korytarzu, szum samochodów, głosy ptaków, ludzi, gwizdanie czajnika i całą nieskończoność dźwięków? Dlaczego ktoś wymaga ode mnie czegoś, a nie chce mi powiedzieć, jak to zrobić? Jedyne, co byłam w stanie osiągnąć, to właśnie zagłuszenie tej kakofonii systematyczną, logiczną, oczywistą i dobrze znaną muzyką. Głośną muzyką, żeby kakofonia się nie przebijała. I za to zbierałam w dzieciństwie cięgi.
Musiałam zrezygnować z własnej muzyki (ból, dyslokacje, przeprosty w palcach), więc słuchanie jej stało się wszystkim. A potem przyszła depresja i pozamiatała. Żeby wyciszyć otaczającą mnie kakofonię, włączałam filmy w tle. Przez cały czas, kiedy byłam w domu i nie spalam, w tle odtwarzał się jakiś film. Musiał być z lektorem lub po polsku, inaczej dołączał do kakofonii, nawet jeśli był w języku, który znam. I nagle jakiś miesiąc temu zaczęłam znowu SŁUCHAĆ muzyki. Tak po prostu. Proporcje muzyki i filmów powoli zmieniały się, aż muzyki było coraz więcej. Nie chciałam wcześniej zapeszyć, ale chyba jest coraz lepiej. Muzyka JEST. Po ponad roku właściwego leczenia depresji.
J. Haydn - String Quartet in D major, Op. 76 No. 5 i in.
J.H. Schein - Motet "Ich will schweigen"
Z pianistów klasycznych - mój absolutny mistrz! Jestem zapatrzona i bezkrytyczna.
I znowu mistrz... którego miałam szczęście poznać osobiście, niestety zbyt krótko...
Mój świr - znam na pamięć. :-)
Na żywo cudownie improwizują, nie ma nic z tego na youtube. :(
:-)
Mój jazzowy piano-mistrz.
Widzieliście bardziej propagandową piosenkę? Bo ja chyba nie. A i tak zawsze, ale to ZAWSZE!, na niej beczę i nie jestem w stanie dośpiewać już od drugiej zwrotki. W Rossiju wlublon. ;>
A to moje liceum. :)
Na tym też zawsze beczę, a co! ale tylko na wykonaniu Evy.
Ich słyszałam na żywo - płyty to tylko namiastka tych improwizacji na scenie!
Viola da gamba, jeden z moich ukochanych instrumentów. I przypomnienie o Quignardzie.
Absolutnie najlepsza wersja tej piosenki!
I dość na dziś, bo już mnie gardło boli. :) Tylko jeszcze ta wersja (nie zrażajcie się na początku!):
No nie, absolutnie nie mogę skończyć!
Ukochany kontratenor, który obok kobiecego altu jest moim ulubionym głosem. Teraz tylko Kai Wessel mnie fascynuje.
Kocham tę symfonię i kocham Kilanowicz. Na żywo to brzmi jeszcze piękniej. Kilanowicz, która ma SM, mówiła kiedyś, że jeśli się ma doskonałą technikę, umie się śpiewać, nawet siedząc i leżąc. Potwierdza to nieustannie. Górecki z kolei powiedział, że jeśli trzecia symfonia (pieśni żałobne), to "tylko Zośka" - prawda!
Grecką płytę (analogową jeszcze) Eleni zajeździłam na adapterze - wszystkie piosenki znam na pamięć do dziś. :)
Potami mesa mou pikro
to aima tis pligis sou
ki apo to aima pio pikro
sto stoma to fili sou
Jeśli Deller i Wessel, to i Jaroussky. Za Schollem nie przepadam.
Jakie to sterylne wręcz!
O, właśnie. :)
Jan Lisiecki też gra bez nut. :)
Muzyka w tej chwili to dla mnie szczególne zagadnienie. Od ostatniego nawrotu depresji 4-5 lat temu praktycznie nie słuchałam muzyki, która wcześniej, przez całe życie, była wszystkim. Bo nie tylko muzyką. Umożliwiała skupienie, pisanie, czytanie - wszystko, co wymagało wygaszenia bodźców. Marzyłam o komorze deprywacyjnej od dzieciństwa i do dziś nie wiem, co to np. znaczy "czytać w ciszy". W jakiej ciszy? Jak mam niby ją osiągnąć bez tejże komory? Jak mam wyłączyć chaos przebodźcowania - kapanie wody, szuranie na korytarzu, szum samochodów, głosy ptaków, ludzi, gwizdanie czajnika i całą nieskończoność dźwięków? Dlaczego ktoś wymaga ode mnie czegoś, a nie chce mi powiedzieć, jak to zrobić? Jedyne, co byłam w stanie osiągnąć, to właśnie zagłuszenie tej kakofonii systematyczną, logiczną, oczywistą i dobrze znaną muzyką. Głośną muzyką, żeby kakofonia się nie przebijała. I za to zbierałam w dzieciństwie cięgi.
Musiałam zrezygnować z własnej muzyki (ból, dyslokacje, przeprosty w palcach), więc słuchanie jej stało się wszystkim. A potem przyszła depresja i pozamiatała. Żeby wyciszyć otaczającą mnie kakofonię, włączałam filmy w tle. Przez cały czas, kiedy byłam w domu i nie spalam, w tle odtwarzał się jakiś film. Musiał być z lektorem lub po polsku, inaczej dołączał do kakofonii, nawet jeśli był w języku, który znam. I nagle jakiś miesiąc temu zaczęłam znowu SŁUCHAĆ muzyki. Tak po prostu. Proporcje muzyki i filmów powoli zmieniały się, aż muzyki było coraz więcej. Nie chciałam wcześniej zapeszyć, ale chyba jest coraz lepiej. Muzyka JEST. Po ponad roku właściwego leczenia depresji.
J. Haydn - String Quartet in D major, Op. 76 No. 5 i in.
J.H. Schein - Motet "Ich will schweigen"
Z pianistów klasycznych - mój absolutny mistrz! Jestem zapatrzona i bezkrytyczna.
I znowu mistrz... którego miałam szczęście poznać osobiście, niestety zbyt krótko...
Mój świr - znam na pamięć. :-)
Na żywo cudownie improwizują, nie ma nic z tego na youtube. :(
:-)
Mój jazzowy piano-mistrz.
Widzieliście bardziej propagandową piosenkę? Bo ja chyba nie. A i tak zawsze, ale to ZAWSZE!, na niej beczę i nie jestem w stanie dośpiewać już od drugiej zwrotki. W Rossiju wlublon. ;>
A to moje liceum. :)
Na tym też zawsze beczę, a co! ale tylko na wykonaniu Evy.
Ich słyszałam na żywo - płyty to tylko namiastka tych improwizacji na scenie!
Viola da gamba, jeden z moich ukochanych instrumentów. I przypomnienie o Quignardzie.
Absolutnie najlepsza wersja tej piosenki!
I dość na dziś, bo już mnie gardło boli. :) Tylko jeszcze ta wersja (nie zrażajcie się na początku!):
No nie, absolutnie nie mogę skończyć!
Ukochany kontratenor, który obok kobiecego altu jest moim ulubionym głosem. Teraz tylko Kai Wessel mnie fascynuje.
Kocham tę symfonię i kocham Kilanowicz. Na żywo to brzmi jeszcze piękniej. Kilanowicz, która ma SM, mówiła kiedyś, że jeśli się ma doskonałą technikę, umie się śpiewać, nawet siedząc i leżąc. Potwierdza to nieustannie. Górecki z kolei powiedział, że jeśli trzecia symfonia (pieśni żałobne), to "tylko Zośka" - prawda!
Grecką płytę (analogową jeszcze) Eleni zajeździłam na adapterze - wszystkie piosenki znam na pamięć do dziś. :)
Potami mesa mou pikro
to aima tis pligis sou
ki apo to aima pio pikro
sto stoma to fili sou
Jeśli Deller i Wessel, to i Jaroussky. Za Schollem nie przepadam.
Jakie to sterylne wręcz!
O, właśnie. :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)