Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Sara. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Sara. Pokaż wszystkie posty

sobota, 7 listopada 2015

Nie ma Sary...

Wczoraj odeszła Sara.

Powinnam była pozwolić jej odejść wcześniej, a nie na siłę trzymać przy życiu. Nigdy sobie tego nie wybaczę. Nigdy.

Powinnam była słuchać Sary, a nie weta. Powinnam była nie wierzyć, kiedy wet stwierdził, że nic jej nie jest. Powinnam była wierzyć jej, a nie badaniom. W najważniejszym momencie jej życia zawiodłam.

Jak mam o tym pisać? Straciłam w życiu wiele zwierzaków. Wszystkie kochałam całym sercem. Wyjątkową więź miałam z kilkoma. Sara była wyjątkowa. Nie wiem, czy to wynika z ZA, czy każdy tak ma, tylko się nie przyznaje - ale niektórych kocha się bardziej. Sarę kochałam bardziej. Bardziej niż kogokolwiek innego, bardziej niż jakiegokolwiek człowieka kiedykolwiek. Bez ludzi umiem żyć, bez niej - nie. Nigdy tak się nie czułam po żadnej stracie, nigdy nie rozpaczałam, nie szlochałam, to nigdy tak nie bolało. Sarę opłakałam już 2 razy, myślałam, że teraz będzie mi łatwiej. Nie jest.

Po prostu jej nie ma... Nie było, kiedy wróciłam do domu, nie ma, kiedy wchodzę do łazienki, nie prosi mnie o jedzenie, nie sępi, kiedy coś jem, nie wita mnie rano i nie wskakuje do łóżka... Przyzwyczajała mnie od dawna do swojej nieobecności, bo tego wszystkiego nie robiła już od tygodni, a i tak nie mogę uwierzyć.

Wróciwszy bez niej, to od razu, zanim się rozebrałam, pozbierałam wszystko, co do niej należało, popakowałam, wstawiłam za drzwi drugiego pokoju, zamknęłam drzwi, żeby tego nie widzieć - w poniedziałek zawieziemy do schroniska. Na odkurzanie nie mam siły, sierść jest wszędzie. Sara w tym mieszkaniu była od zawsze. Nie mam wspomnień tego mieszkania bez niej.

Nie mogę jeść, nie mogę spać, nie mogę żyć. Nie chcę żyć. Nie ma życia bez niej. 

Jeśli ktoś uważa, że jest, to nigdy jej nie kochał.

Cokolwiek robię, co chwilę dech w piersi zapiera myśl, że nie ma Sary. I nie ma od tego ucieczki.

Chcę ją pamiętać najszczęśliwszą.











poniedziałek, 7 września 2015

3 sprawy

Dziś kilka spraw. Od kilku dni nie wchodzę w wiadomości na profilu fb, a wszystkie powiadomienia wyłączam (to, że fb i tak mi je notorycznie wyświetla, to inna sprawa; nie polepsza sytuacji niestety), więc należy podejrzewać, że przebodźcowanie narasta i w końcu znowu pierdyknie. Daję znaki życia i lajkuję różne posty, żeby ludzie wiedzieli, że nie piszą do ściany, tylko ktoś to czyta, ale to wszystko, nie oczekujcie ode mnie więcej, a już szczególnie nie oczekujcie reakcji. Nie mam siły, żeby reagować. Możecie się ze mną zamienić i pobawić w reagowanie, ja w tym czasie chętnie posiedzę w spokoju.

Do tej pory te coraz częstsze przebodźcowania wiązałam z ZA i faktem, że EDS postępuje, więc i ZA ma coraz bardziej nasilone objawy, ale uświadomiłam sobie dziś, że za relacje społeczne odpowiadają płaty czołowe, czyli właśnie te objęte demencją (zaniki korowe mają miejsce właśnie w płatach czołowych). Demencja oczywiście też postępuje, co by oznaczało, że będę coraz mniej zdolna do relacji społecznych. Mam nadzieję, że jednocześnie będę ich też coraz mniej potrzebować...


***
Dziś pierwszy raz od paru miesięcy miałam fizjo. Było ciężko. Nie, nie było jakoś szczególnie źle, w sensie - jak na tyle miesięcy przerwy stan był znośny. Było ciężko, bo ból był nieadekwatny do tego stanu.

Fizjo zabronił mi wychodzić z suką, dopóki się szarpie, a szarpie się jak furiatka, bo przecież ciągle leje i wszędzie mokro. Prawie na każdym spacerze mi teraz coś dyslokuje. Dotąd myślałam, że dyslokacje oznaczają tylko ból i nieodwracalne zniszczenie tkanki stawu, fizjo mi uświadomił, że w 6a zdyslokowany staw może już nigdy nie wrócić na miejsce, zwłaszcza w moim obecnym stanie. I pozamiatane. To kto się teraz chce szarpać z Sarą? Szukam chętnego. :(


***
2 tygodnie temu pojechałyśmy z B. odebrać wózek. I powiem Wam, że jestem nim zachwycona! Rozkłada się go i składa szybko, łatwo i intuicyjnie. B. zrobiła to sama już za pierwszym razem. Poza tym wózek jest niesamowicie lekki i zwrotny. Pierwszy raz w życiu jeździłam czymś takim, dotąd to był potworny wysiłek, kompletnie dla mnie niemożliwy, teraz mogę spory kawałek przejechać sama i nie dyslokuję barków! B. z kolei mówi, że popycha wózek tylko siłą mięśni, nie dokładając do tego żadnej siły, i w ogóle się nie męczy. Sama oczywiście nie pojeżdżę ze względu na propriocepcję i hipotonię, ale w niewielkim zakresie jakoś sobie radzę. Minusem jest to, że wnętrzem ortez zawadzam o opony. Zniszczyłyby się błyskawicznie i ryzyko uszkodzenia ręki byłoby zbyt duże, gdybym miała sama jeździć poza pomieszczeniami zamkniętymi.

Od razu po odbiorze pojechałyśmy do Marywil Fashion. ;) Ogólne wrażenie mam pozytywne, ale jeśli chodzi o przystosowanie, to niestety jest bardzo kiepsko. Z parkingu trzeba do budynku dojechać potwornym trzęsącym chodnikiem (i nie ma innej możliwości, bo sam parking jest wyłożony tą samą kostką). Ja sama nie dałabym rady po czymś takim jeździć, a przecież ścieżki rowerowe i chodniki wyglądają tak samo, a często gorzej. Trzęsienie nie tylko powoduje niebezpieczne urazy wszystkich tkanek, ale też powoduje potworny ból i błyskawicznie nasila hipotonię i utrudnia oddychanie (nie wiem dlaczego, ale tak właśnie jest). To oznacza, że wózkiem w 6a można jeździć wyłącznie po płaskiej powierzchni. Wszystkie inne nie tylko są niedostosowane, ale wręcz zagrażające.

Drzwi otwierają się same, ale pod nimi jest zbyt wysoki próg, żeby pokonać go samodzielnie. Przez chwilę miałam obawy, że w ogóle będziemy musiały pokonywać go tyłem, ale B. się jakoś udało. Wewnątrz korytarz jest szeroki i wygodny, ale rzadko który sklep ma wystarczające odstępy między półkami, żeby dało się do środka wjechać wózkiem. Tylko część gastronomiczna jest dostosowana, można po prostu dojechać wózkiem do stolika.

Ogólnie hala jest gigantyczna i nie da się jej obejść za jednym razem. ;) Dostać tam można chyba wszystko, a najfajniejsze jest to, że i rzeczy drogie/markowe, i podróby. ;) Nie napadły nas też dzikie tłumy. W pewnym momencie dopadło mnie przebodźcowanie... wzrokowe. Chyba pierwszy raz w życiu, bo nie mam przewrażliwienia wzrokowego. W domu mam kolorowe obrazy na ścianach, wszędzie stosy książek z kolorowymi okładkami, tablicę korkową nad biurkiem, półkę z płytami i patrzenie na to wszystko jest bardzo przyjemne. A tam to miganie kolorami po obydwu stronach głowy jednocześnie doprowadziło mnie prawie do histerii, dokładnie jak w podstawówce na przerwach; myślałam, że zaraz zacznę krzyczeć i wymiotować. Powstrzymałam się ostatkiem sił, ale to wymagało zamknięcia oczu. I było to dla mnie szokujące. Przecież światło było dobre - jasne, białe (nie rażące, żółte), i bardzo chciałam zobaczyć wystawy sklepowe, nie miałam jeszcze dość. A tu taki cyrk.

Od razu pierwszego dnia potwierdziła się konieczność posiadania wózka. Nie miałabym żadnych szans przejść się tam o kuli. Zemdlałabym już w pierwszym sklepie z koralikami, gdzie spędziłyśmy sporo czasu. W hali, poza głównym korytarzem, w ogóle (!!) nie ma ławek. Wózek to była dobra decyzja i dobry wybór. Miałam problem z utrzymaniem zgiętych kolan (im dłużej trwa zgięcie, tym bardziej ból narasta), ale po kilku godzinach ból kręgosłupa, miednicy, barków się zbyt mocno nie nasilił. Byłam w stanie wysiedzieć lepiej niż na jakimkolwiek innym wózku dotąd, a to otwiera drzwi i daje dużo wolności.

Dziękuję Wam za to. :-)
Bez Was nie byłoby to możliwe.




środa, 18 września 2013

Fizjoterapia

Mój fizjoterapeuta robi dla mnie więcej niż większość lekarzy i diagnozuje mnie lepiej niż większość lekarzy. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby się pomylił. Tylko dzięki niemu mam jakiekolwiek wyniki, TRWAŁE wyniki. Spokojnie mógłby podawać blokady, nikt tak jak on nie umie zlokalizować źródła stanu zapalnego bez wglądu USG.

W UK fizjoterapeuci mogą wypisywać leki. U nas nie ma nawet ustawy o zawodzie fizjoterapeuty. [Tutaj] możecie obejrzeć krótki film emitowany kilka dni temu w TVP2.

W Polsce brak także ustawy o zawodzie psychoterapeuty. Oznacza to, że pan Zdzichu, hydraulik, może założyć gabinet "psychoterapeutyczny". 

Żądajmy legitymowania się uprawnieniami, dyplomami. To zbyt ważne dziedziny i zbyt łatwo można zaszkodzić, żeby je zostawić byle komu.


***
Sara ma kardiomiopatię powikłaną neurologicznie. Każde niedotlenienie oznacza atak neurologiczny, podczas którego nie jest w stanie się nawet podnieść. Każdy taki atak zagraża życiu. Nie można im zapobiegać ani ich przewidzieć. Nie można leczyć kardiomiopatii,  można tylko wspomagać pracę serca. Dzisiejszy atak był dłuższy niż poprzednie, a weterynarz każe mi zawieźć 30-kilowego psa do lecznicy.

Po raz pierwszy zaczęłam myśleć, że Sara jest moim ostatnim psem. Nie chodzi o to, że jej nie podniosę i nie zaniosę do weta - tego nie zrobi żadna, nawet zdrowa, kobieta; podejrzewam, że zdrowy mężczyzna też nie. Potrzeba by dwóch. Chodzi o to, że ja już nie jestem w stanie pójść z suką do weta, nawet jeśli suka samodzielnie chodzi (smycz i kula w jednej ręce?). Nie jestem w stanie wejść po wysokich schodach bez poręczy. Nie jestem w stanie utrzymać psa, jeśli u weta awanturują się jakieś inne zwierzaki.

Podobnie myślałam o szczurach - najpierw że będę mieć tylko jedną klatkę, bo nie jestem w stanie sprzątać dwóch. Teraz okazuje się, że nie jestem w stanie sprzątać nawet jednej. I nie byłabym w stanie sprzątać, nawet gdyby to była mała klatka na 2 zwierzaki, nie na 6: nie podniosę całej góry, żeby ją zdjąć z kuwety. Nie wyszoruję kuwety. Nie poodpinam karabińczyków.

Przecież nawet kubka do ust nie podniosę.

Mogę podawać leki i robić zastrzyki, więc ostatnią opcją jest DT. Tylko kto będzie podawał leki, jeśli ja pójdę do szpitala?


(Behemot i Wacek)

niedziela, 14 kwietnia 2013

Dogoterapia

To jest Sara. Chyba wszyscy już znają jej historię, ale do znudzenia będę namawiać do adopcji, zamiast kupowania zwierząt. Adoptowałam ją, kiedy miała rok. Pierwszego dnia siedziała pod biurkiem i tak na mnie patrzyła.




Poprzedni właściciel nie wpuszczał jej do domu ("bo linieje"). Spała na kartonie ("bo gryzła") na niewielkim ganku, sama przez cały dzień, a kiedy o 20 ją wypuszczano, to... zaraz ją zamykano z powrotem ("bo niszczyła ogródek żony").

Sara nie wiedziała, że siusia się na trawniku, ciągnęła na smyczy, nie rozumiała nawet jednego słowa. Nie wiem, jak to zrobili, bo naprawdę trzeba się postarać, żeby czegoś nie zrozumiała. Słucha bacznie i rozumie wszystko, nawet jeśli się jej nie uczy. Niczego mi w domu nie zniszczyła, wystarczyło raz powiedzieć (nie krzyczeć!), że czegoś nie wolno (ton rozumiała od razu!), a za kopanie nie wzięła się ani razu. Jest u mnie od 7 lat i nigdy nie wykazała zainteresowania kopaniem. Kocha za to się bawić, odstawiać zająca, miziać się, biegać i pływać. I pchać mi się do łóżka. ;>



Poza tym jest moim kochanym pomocnikiem, przynosi szelki, podnosi wszystko, co upadnie, i pilnuje moich 12 szczurków. :)



Kiedy ją adoptowałam, wykreśliłam się z listy oczekujących na psa pomocnika w Alteri, ale nie podjęłam żadnego szkolenia - próbowałam w kilku szkołach, ale wiecznie słyszałam, że pies jest "za stary". Sara udowodniła, że labki uczą się w każdym wieku, przez całe życie, i że może je uczyć kompletnie zielony laik. Mamy własny język, własne kody. Całe szkolenie polegało właściwie na tym, że do niej mówiłam, tłumaczyłam jej, o co mi chodzi. Efekt jest taki, że Sara nie zna krótkich, jednowyrazowych komend, tylko oczekuje, że będę do niej mówiła pełnymi zdaniami. :-) Reaguje też na szept i gesty.

Oczywiście nie obyło się bez błędów. To był mój pierwszy lab, więc bałam się tych strasznych zniszczeń w domu, jakie rzekomo laby powodują, więc już na dzień dobry (zaraz po zaradzeniu lękowi separacyjnemu i treningu czystości) nauczyłam ją, że nie wolno brać niczego, czego nie dostanie ode mnie. Mogę zostawić skarpety na środku pokoju, a Sara ich nie tknie.

I po czymś takim nagle zaczęłam od niej wymagać, żeby podnosiła i przynosiła to, co spadnie. Do dziś muszę ją kilkakrotnie upewniać, że naprawdę, ale to naprawdę!, wolno jej to czy tamto wziąć do pyska. :)




Do mojego funkcjonowania Sara dostosowała się jakoś sama, bez specjalnego uczenia. Sama ustawia się wobec mnie tym bokiem, na którym jest zapięcie szelek, i spokojnie czeka, aż je zapnę; przy drzwiach też ustawia się tak, żeby się nie plątać pod nogami. Chodzi na smyczy po mojej prawej stronie, nie tak, jak uczą na szkoleniach - po lewej. "Sio!" oznacza, że musi zejść mi z drogi, cokolwiek by akurat nie robiła. Weterynarz uważa ją za najbardziej współpracującego psa, jakiego spotkał. Sara pozwala na wszystkie zabiegi, nawet jeśli się ich boi i nawet jeśli nie ma na nie ochoty.

Sara, jak to labek, jest raczej cielaczkiem niż delikatną efemeryczną istotką, a mimo to DELIKATNIE bawiła się z raczkującą córką przyjaciółki i NIGDY niczego mi nie wybiła.

Z lęku separacyjnego i siusiania ze strachu, kiedy wychodziłam na 5 sekund do łazienki, Sara przeszła do radości, że zostaje sama w domu ("Pilnuj domku" to jedna z jej ulubionych komend).




To moja najlepsza przyjaciółka, najczulsza, najlepiej rozumiejąca, niezawodna. Jeśli podnoszę się rano z łóżka, to dla niej.

Rok temu zdiagnozowano u niej kardiomiopatię rozstrzeniową z objawami neurologicznymi.





PS. Usunęłam posta i dodałam jeszcze raz, bo inaczej nie dało się zmienić tła ani czcionki, ani w ogóle formatowania. :/