czwartek, 2 czerwca 2016

Dieta szpitalna (nefrologia, WIM)

Byłam w szpitalu. Mam tyle do pisania, że nie wiem, od czego zacząć, więc zacznę od diety, bo to chyba najmniej pisania, a na długie elaboraty nie mam jeszcze sił. Zresztą mam do napisania wiele złego, a dieta jest jednym z nielicznych pozytywów, dobrze więc będzie od nich zacząć.

Trafiłam na nefrologię WIM na Szaserów przypadkiem. Nie umieli mnie zdiagnozować na sorze, a na innych oddziałach odmawiali mi przyjęcia, chociaż powinnam była raczej leżeć na gastroenterologii. Tam też można przecież leczyć nerki (wykryto jakieś problemy), a problem podstawowy to jednak był żołądek z wątrobą.

Ad rem. Przez pierwsze dni nie jadłam w ogóle. Nie piłam, nie przyjmowałam też leków doustnie, bo nie mogłam. Potem dostałam dietę przecieraną. Po prawie 3 tygodniach niejedzenia przecierana marchwianka smakowała jak delicje!


Dla formalności: jest dieta przecierana (którą dostałam) oraz dieta miks (w której jedzenie jest zmiksowane jak dla noworodka). 
Catering przywożony jest w pudłach trzymających ciepło. Nie są wożone z daleka, a mimo to obiady często były letnie i stygły całkiem, zanim się dokończyło jedzenie. I to jedyny mankament tej diety szpitalnej. Poza tym naprawdę było dużo i smacznie.



W diecie przecieranej przetarta jest także wędlina. Na początku miałam skojarzenia z momem i bałam się to tknąć, ale po spróbowaniu okazało się, że to zwykła szynka i smakuje zupełnie normalnie.
Na kolacje i śniadania na ogół było pieczywo (sporo i świeże), różne rodzaje szynki (smaczne, bez żył, nie jakieś paskudztwa). Czasami do tego pomidor (mnie nie wolno było surowizny, więc dostawałam mało - np. 1/3 pomidora, 1 listek sałaty) i/lub sałata. Sałata świeża i chrupiąca, umyta. Raz się zdarzyło, że nie zjadłam, bo mimo umycia chrzęścił mi w zębach piasek.
Do tego był kisiel, herbata albo kawa zbożowa i miseczka przecieranej marchwianki.


Obiad w diecie przecieranej: to normalny obiad, tylko lekko przetarty (nie zmiksowany). Tu akurat pure ziemniaczane, marchewka i pierś kurczaka; kompot chyba porzeczkowy. Wbrew pozorom - to też było smaczne!



A to już dieta lekkostrawna. Śniadanie. Znowu smacznie. Szynkę rozłożyłam, żeby Wam pokazać, jaka jest ładna. Do tego owsianka na mleku. Zup nie jadałam wcale, bo to już było dla mnie za dużo. Porcje były tak duże, że trzeba było wybierać - albo zupa, albo drugie; albo zupa mleczna, albo kanapki. Wybierałam jedzenie treściwe, bo moje schorzenie wymaga, żeby żołądek nie był ani przez chwilę pusty i zalany żółcią, a po zupie szybko by się tak stało. 



Śniadanie niedzielne. Kawa zbożowa, ciasto drożdżowe. Szynka chyba konserwowa. 


Obiad. Pierś kurczaka i pieczone jabłko zamiast surówki (w lekkostrawnej nie może być surowizny).

O tym oddziale mogę powiedzieć wiele złego, ale posiłków akurat nie mogę się czepiać - były smaczne i obfite. Nigdy nie zdarzyło mi się zjeść wszystkiego. O zupach nic nie mogę powiedzieć, bo ich nawet nie próbowałam - nie miałabym szans ich zmieścić. Ale pacjentki jadły i nie narzekały. Nie trzeba było się dożywiać na własną rękę, chociaż na parterze był najlepszy w tym szpitalu barek.

Nie wiem, dlaczego w diecie przecieranej była gorzka herbata i poinformowano mnie, że słodkiej nie ma, a jednak kiedy zaczęłam dostawać dietę lekkostrawną, moja herbata była słodka za każdym razem.

Nie trzeba było mieć własnych sztućców ani naczyń, można było zatrzymać ze śniadania, a oddać na koniec pobytu, no chyba że ktoś chciał np. dostać więcej kompotu - problemu z tym nie było, ale trzeba było mieć własny kubek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.