środa, 24 października 2018

Coraz rzadziej bywam, bo rzeczywistość wygląda właśnie tak

Jak się kończyło lato i upały, to miałam nadzieję, że hipotonia się zmniejszy. No i trochę się zmniejszyła, ale za to co innego wyskakuje bez przerwy. Mało się odzywam na fp, mało mnie na fb, bo na co dzień nie mam na to siły. Ostatnich kilka dni już mi bokiem wychodzi.

Przedwczoraj całe przedpołudnie miałam kolkę nerkową, obudziła mnie rano, mimo że cały czas jestem na antybiotyku na nerki, więc nie wiem w ogóle, jak to jest możliwe i ile jeszcze to będzie trwać! A jak się skończyła kolka nerkowa i wreszcie byłam w stanie coś zjeść, to się zaczęła kolka żółciowa. Też bez powodu, bo przecież trzymam dietę! I tak mam kolki na zmianę codziennie albo prawie codziennie, raz jedna, raz druga, raz obie naraz.

Wczoraj rano musiałam jechać do psychiatry. Mimo że specjalnie zamówiłam taksówkę godzinę wcześniej, spóźniła się, przez co czekałam, stojąc! w deszczu. Bo przed bramą mojego osiedla nie ma przecież żadnej ławki. Aż przysiadłam na koszu na śmieci, żeby nie zemdleć z bólu. A gdybym akurat nie była na antybiotyku (na nerki, ale ma szerokie spektrum działania i działa też n górne drogi oddechowe), to od tego deszczu i zimna już byłabym chora. Po powrocie dostałam hipotermii od zimna, dreszczy i drgawek. Dobrze, że zdążyłam włączyć koc elektryczny i grzejnik, bo byłoby marnie.

Rano jeszcze, jak zakładałam ortezy i zaciągnęłam górny pasek rzepów, poczułam ból pod tym paskiem. Nie od rzepów ten ból, już od tygodnia coś tam z mięśniem było nie tak. Zaczęło się, kiedy w IPINie musiałam przejść z budynku rejestracji do budynku głównego. Wiecie, jaka to jest odległość. Też nie ma niestety ławek po drodze. Wtedy zaczął się ból w mięśniu, od lewej strony miednicy aż po kolano, cały lewy bok uda. Przez tydzień nigdzie nie wychodziłam, więc ból się z lekka uspokoił, ale po wczorajszym staniu ten ból eksplodował! Albo coś naderwałam, albo zrobił się już stan zapalny. Nie mogę się nawet położyć na lewej stronie. Pewnie przyczyniło się do tego to, że od roku bardziej obciążam właśnie lewą nogę przez problemy z prawą kostką i stopą. W efekcie od paru tygodni z lewą kostką robi się dokładnie to samo co z prawą i tak samo boleśnie. Za chwilę nie będę w stanie już w ogóle chodzić, bo ta prawa wcale nie ma zamiaru się goić.

Tak się kończy wychodzenie z domu, zwłaszcza w taką pogodę. Gdybym miała asystenta i mogła brać wózek, to byłoby znacznie mniej bólu i niegojących się urazów. 

Wczoraj wieczorem przypałętała się znowu kolka żółciowa i znowu bez powodu. Ostatnio ciągle jest.  Oraz migrena, która przeszła w neuralgię dosłownie w ciągu 10 minut, nie zdążyłam nawet wziąć neuranu! A za neuralgią błyskawicznie pojawił się bezdech. Jakby się skumulowały problemy neurologiczne. Nie mogłam zasnąć, żeby nie przestać oddychać, nie byłam w stanie być do końca przytomna. Ale to jeszcze mało najwyraźniej!

Do kompletu pojawił się znowu ten dziwny nowy ból po prawej stronie. Tylko teraz był już inny, nie pulsował i bolało po prawej stronie pomiędzy wątrobą a jajnikiem, stąd wiem, że to ani jedno, ani drugie. Skoro nie pulsowało, to może jednak jest to wyrostek, nie tętniak. W każdym razie wygląda na to, że to nie ból jednorazowy i jednak będę musiała się nim zająć, chociaż miałam zamiar go zignorować.

No i oczywiście sen. Sypiam teraz co drugą, co trzecią noc, bo zolpicu nie mogę brać codziennie, a innego leku nie mam, bo nic już nie działa. Oczywiście każdy dzień po nieprzespanej nocy wypada z kalendarza. Nigdy nie wiem, co przyniesie dzień, czy będę mogła wstać, czy będę w stanie cokolwiek zrobić. Balansuję na krawędzi i staję na głowie, żeby z niej nie spaść, a psychiatria nie ma mi nic do zaoferowania, żadnego skutecznego leku na depresję.

I tak właśnie wygląda codzienność. To przecież nie są jakieś wyjątkowe dni. Tak wygląda każdy dzień. Każdego dnia coś. Nie ma odpoczynku, nie ma możliwości, żeby się jakoś podnieść po jednym kopie, żeby mieć więcej siły na kolejnego kopa. A do tego dzień w dzień teraz dostaję kopy od matki. Naprawdę nie wiem, jakim cudem jeszcze żyję, bo tego się nie da wytrzymywać. Tylko że mnie nikt nie pytał, czy mam na to siłę.

A teraz właśnie czekam na pielęgniarkę i zastrzyk. I jestem wdzięczna, że to w ogóle jest możliwe. Inaczej nie miałabym już siły robić go sobie sama, a bez niego byłyby kolejne rodzaje bólu, krwotok, biegunka, deficyt potasu, problemy z sercem itd. Nigdy więcej nie chciałabym do tego wracać i mam nadzieję, że nie będę musiała.


1 komentarz:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.