niedziela, 13 lipca 2014

Propriocepcja i muzyka

Propriocepcja to podstawa poruszania się. Poruszania czymkolwiek w zasadzie. Można chodzić tylko wtedy, kiedy widzi się stopy i kulę. Dlatego nie da się chodzić o dwóch. Jak się zamknie oczy, nie wie się, gdzie w przestrzeni jest ciało. Każdą częścią ciała można poruszać, tylko kiedy się ją kontroluje, czyli widzi, a to znaczy, że nie da się ćwiczyć, tańczyć, robić czegokolwiek kilkoma częściami ciała jednocześnie. Nie da się nawet jednocześnie ćwiczyć i oddychać, bo tych dwu rzeczy nie da się kontrolować jednocześnie (ze zdziwieniem to skonstatowałam na fizjoterapii - głębokiej stabilizacji). Kiedy się idzie obok kogoś i chce się z nim rozmawiać - traci się równowagę. Kiedy się kontroluje ręce - nie oddycha się, robi się wszystko na wdechu. Mało tego - przestaje się oddychać, kiedy się coś ciekawego czyta! Nie można wykonać nawet prostych czynności, jeśli wymagają synchronizacji. Po tym można łatwo odróżnić EDS od zwykłej hipermobilności.

Zostałam spytana, czy to oznacza też, że nie da się grać z nut. Nigdy się nie zastanawiałam nad tym, ale chyba tak właśnie jest. Na flecie grałam bez problemu, miałam ręce i nuty na jednej linii. Z pianinem się tak nie dało, uczyłam się nut i dopiero grałam, zapamiętywałam rozstaw palców, co sprawiało, że na innej klawiaturze, np. na syntezatorze, nie mogłam już tego samego zagrać.

Jan Lisiecki też gra bez nut. :)



Muzyka w tej chwili to dla mnie szczególne zagadnienie. Od ostatniego nawrotu depresji 4-5 lat temu praktycznie nie słuchałam muzyki, która wcześniej, przez całe życie, była wszystkim. Bo nie tylko muzyką. Umożliwiała skupienie, pisanie, czytanie - wszystko, co wymagało wygaszenia bodźców. Marzyłam o komorze deprywacyjnej od dzieciństwa i do dziś nie wiem, co to np. znaczy "czytać w ciszy". W jakiej ciszy? Jak mam niby ją osiągnąć bez tejże komory? Jak mam wyłączyć chaos przebodźcowania - kapanie wody, szuranie na korytarzu, szum samochodów, głosy ptaków, ludzi, gwizdanie czajnika i całą nieskończoność dźwięków? Dlaczego ktoś wymaga ode mnie czegoś, a nie chce mi powiedzieć, jak to zrobić? Jedyne, co byłam w stanie osiągnąć, to właśnie zagłuszenie tej kakofonii systematyczną, logiczną, oczywistą i dobrze znaną muzyką. Głośną muzyką, żeby kakofonia się nie przebijała. I za to zbierałam w dzieciństwie cięgi.

Musiałam zrezygnować z własnej muzyki (ból, dyslokacje, przeprosty w palcach), więc słuchanie jej stało się wszystkim. A potem przyszła depresja i pozamiatała. Żeby wyciszyć otaczającą mnie kakofonię, włączałam filmy w tle. Przez cały czas, kiedy byłam w domu i nie spalam, w tle odtwarzał się jakiś film. Musiał być z lektorem lub po polsku, inaczej dołączał do kakofonii, nawet jeśli był w języku, który znam. I nagle jakiś miesiąc temu zaczęłam znowu SŁUCHAĆ muzyki. Tak po prostu. Proporcje muzyki i filmów powoli zmieniały się, aż muzyki było coraz więcej. Nie chciałam wcześniej zapeszyć, ale chyba jest coraz lepiej. Muzyka JEST. Po ponad roku właściwego leczenia depresji.

J. Haydn - String Quartet in D major, Op. 76 No. 5 i in.

J.H. Schein - Motet "Ich will schweigen"





Z pianistów klasycznych - mój absolutny mistrz! Jestem zapatrzona i bezkrytyczna.





I znowu mistrz... którego miałam szczęście poznać osobiście, niestety zbyt krótko...









Mój świr - znam na pamięć. :-)



Na żywo cudownie improwizują, nie ma nic z tego na youtube. :(









:-)



Mój jazzowy piano-mistrz.

















Widzieliście bardziej propagandową piosenkę? Bo ja chyba nie. A i tak zawsze, ale to ZAWSZE!, na niej beczę i nie jestem w stanie dośpiewać już od drugiej zwrotki. W Rossiju wlublon. ;>



A to moje liceum. :)



Na tym też zawsze beczę, a co! ale tylko na wykonaniu Evy.





Ich słyszałam na żywo - płyty to tylko namiastka tych improwizacji na scenie!





Viola da gamba, jeden z moich ukochanych instrumentów. I przypomnienie o Quignardzie.



Absolutnie najlepsza wersja tej piosenki!



I dość na dziś, bo już mnie gardło boli. :) Tylko jeszcze ta wersja (nie zrażajcie się na początku!):



No nie, absolutnie nie mogę skończyć!



Ukochany kontratenor, który obok kobiecego altu jest moim ulubionym głosem. Teraz tylko Kai Wessel mnie fascynuje.



Kocham tę symfonię i kocham Kilanowicz. Na żywo to brzmi jeszcze piękniej. Kilanowicz, która ma SM, mówiła kiedyś, że jeśli się ma doskonałą technikę, umie się śpiewać, nawet siedząc i leżąc. Potwierdza to nieustannie. Górecki z kolei powiedział, że jeśli trzecia symfonia (pieśni żałobne), to "tylko Zośka" - prawda!







Grecką płytę (analogową jeszcze) Eleni zajeździłam na adapterze - wszystkie piosenki znam na pamięć do dziś. :)





Potami mesa mou pikro
to aima tis pligis sou
ki apo to aima pio pikro
sto stoma to fili sou



Jeśli Deller i Wessel, to i Jaroussky. Za Schollem nie przepadam.











Jakie to sterylne wręcz!



O, właśnie. :)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.