Uwielbiam Temple Grandin, ale tym razem bzdury gada. Czego mały aspie uczy się w szkole? Ja to doskonale pamiętam, bo to jedna z największych traum z moim życiu. Otóż kontakt z neurotypowymi dziećmi w szkole podstawowej uczy:
- wrzeszczeć,
- biegać bez ładu i składu,
- bić innych,
- potrącać i dotykać innych bez ostrzeżenia,
- chaosu i bezsensu niezrozumiałego działania,
- ignorowania innych,
- sprawiania im niezasłużonego bólu,
- znęcania się nad innymi,
- bullyingu,
- tego, że każdy kontakt z innymi powoduje skrajne przebodźcowanie,
- że nie niesie za sobą niczego pozytywnego,
- że nie można się niczego w obecności innych uczyć, bo inni robią wszystko, żeby się uczyć nie dało,
- gadania na lekcjach,
- wydawania miliona różnych głośnych dekoncentrujących dźwięków,
- walenia różnymi przedmiotami o siebie,
- strachu, że któreś z dziesiątek tych dzieci zaraz coś zrobi, coś, co będzie zbyt głośne/zbyt bolesne/zbyt jaskrawe/zbyt migające/whatever,
- negatywnych, niezrozumiałych (bo przecież nikt nie tłumaczy) emocji,
- tego, że reakcje innych są niezrozumiałe (znowu: nikt nie tłumaczy, dlaczego tak reaguje, a reaguje nielogicznie*),
- tego, że trzeba równać w dół,
- że nie ma żadnych szans na szacunek, na bycie lubianym, akceptowanym, że można być w najlepszym razie zignorowanym i odizolowanym,
- że co? że przyjaciele? zapomnij! w szkole ich się nie znajduje!
Nade mną się nie znęcano - byłam wycofana, nie zadzierałam, nie dawałam powodów. Ale się napatrzyłam. To wystarczyło. Dla mnie szkoła podstawowa to miejsce kaźni. Obóz koncentracyjny. Nigdy nie posłałabym tam dziecka z ZA, a już na pewno nie w celu nauczenia się zachowań społecznych, bo nauczyć to się tam może jedynie zachowań psychopatycznych, nawet jeśli wcześniej predyspozycji nie miało.
Zawsze będę polecać nauczanie indywidualne. Do szkoły dopiero w liceum. A do tego czasu studiowanie podręczników. Teraz one są w ilościach ogromnych. Za moich czasów pojawiły się dopiero na studiach, więc swój przełom przeżyłam dopiero wtedy. Studia są dla aspiego miejscem wymarzonym - wybiera się to, co nas interesuje, pogłębia się wiedzę aż do absurdu, można zostać wybitnym specjalistą w swojej dziedzinie, a do tego czasu można przetrwać na nauczaniu indywidualnym, studiując pilnie podręczniki do psychologii społecznej i klinicznej i uczęszczając na terapię - najlepiej na grupę otwarcia. Wbrew pozorom to wcale nie chroni przez światem ani przed zachowaniami złymi. Wręcz przeciwnie - uczy ich bardzo dokładnie. Ale dziecku to potrzebne nie jest. To jest potrzebne w życiu, nie w zabawie, a aspie i tak najlepiej bawi się sam.
Taka była szkoła 30 lat temu. Trzeba zdać sobie sprawę, że teraz jest dużo gorzej, bo agresję usprawiedliwia się rozmaitymi papierkami (na ogół fałszywymi), które - nawet jeśli prawdziwe - nigdy jej usprawiedliwiać nie powinny. Gdyby dziecko z ZA mogło się uczyć w normalnych warunkach, nie tylko rozwijałoby się dużo lepiej, ale jeszcze służyłoby pomocą innym dzieciom. Dziecko z ZA, pozbawione przebodźcowania, można spokojnie posadzić np. w ławce z dzieckiem niewidomym; dogadają się znakomicie, mają równie wyostrzone zmysły, a dziecko niewidome nauczone jest prosić o pomoc, więc dziecko z ZA nie musiałoby być jasnowidzem. I to mogłoby się odbywać w normalnej szkole! Wystarczyłoby wprowadzić normalne zasady i je egzekwować - jak w życiu.
*Tu wyjaśnienie. Pamiętam co najmniej 2 niejasne sytuacje z dzieciństwa, z wczesnej podstawówki. W zerówce siedział przede mną chłopak, którego nie pamiętam, ale pamiętam jego tyłek, który notorycznie do mnie wypinał, co mnie irytowało. Powiedziałam w końcu, że jeśli jeszcze raz wypnie do mnie tyłek, to mu dżinsy pomażę długopisem. "To pomaż", odpowiedział. No to pomazałam. Sam chciał, pamiętam do dziś, że DAŁ MI PRZYZWOLENIE, a nawet nie przyzwolenie, to był imperatyw, czyli tryb rozkazujący! Wypełniłam więc jego rozkaz. A potem nagle wybuchła awantura, że to ja jestem niegrzeczna, jak ja mogłam pomazać koledze spodnie, kara się należy. Jak może należeć się kara za wypełnienie nie tyle prośby, o rozkazu?!
Druga podobna sytuacja. Jakaś dziewczyna na podwórku wyzywała mnie. Powiedziałam, że jak mnie będzie nadal wyzywać, to uderzę ją drutem. "To uderz", znowu imperatyw, rozkaz, znowu ktoś CHCE być uderzony, CHCE, żebym to zrobiła. Więc zrobiłam. I znowu awantura i pretensje do mnie o to, że wypełniam czyjś rozkaz, czyjąś WYRAŹNĄ PROŚBĘ.
Właśnie tego uczy szkoła - jeśli robisz coś, co ktoś ci każe, o co cię prosi, ponosisz karę. Nie dowiedziałam się nigdy, o co były te pretensje. I nie wiem, czy chcę wiedzieć. Bo wychodzę z założenia, że to ten ktoś, a nie ja, ma wiedzieć, co jest dla niego dobre. I jeśli mnie o coś prosi, a ja mogę to zrobić, to robię, nie zastanawiając się nad dziwnością prośby (oczywiście pod warunkiem, że nikogo trzeciego nie krzywdzi itd.). Jeśli ktoś uważa, że jemu do szczęścia jest niezbędna nowa książka, chociaż ma w domu książki poukładane w stosach pod sufit jak Maria Janion, to mu kupuję tę książkę, a nie nową firankę, i nie upieram się, że wiem lepiej, że bardziej mu potrzeba nowej zasłonki, bo ma brzydkie okno. Proste. Więc nie rozumiem, dlaczego ktoś miałby mi potem robić awanturę o tę książkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.