Kawiarnia jest fantastyczna! Są minusy (trudno znaleźć miejsce, gdzie by nie wiało, podobnie z miejscem do parkowania, nawet dla ON; plus hałas z ulicy potęgowany przez ciągle otwarte drzwi), ale więcej plusów. Kawiarnię tworzą fantastyczni, uśmiechnięci, życzliwie nastawieni ludzie. To coś więcej niż formalne kelnerowanie na tip top, tu można się czuć swobodnie i u siebie, bez stresu. Nie trzeba się stresować, że połączą Wam zamówienia, bo każdy płaci sam przy kontuarze, a kelner potem donosi jedzenie do stolika (ważne dla ON, które same sobie nie zaniosą). Do tego jedzenie jest bardzo smaczne i widać, że domowe, a nie jakiś przywożony catering, a ceny są dostępne dla rencisty z najniższą rentą, co w Warszawie jest naprawdę wyjątkiem. Za 7 zł można się najeść do syta, a za 5 zł dostanie się podwójne espresso. Można trochę wybrzydzać i dostać wrapa z warzywami, zamiast szynki, chociaż nie ma go w menu. Wszystko smaczne!
A po dzisiejszym dniu w jazgotliwym muzeum Polin doceniam nawet tę głośną ciszę przy otwartych drzwiach w kawiarni. ;)
Mam zamiar tam wracać i mam nadzieję, że nie będę musiała czekać rok, do następnego przyjazdu Marylka. ;)
Więcej zdjęć ma Kocio, dołożę, jak je dostanę, więc zaglądajcie czasami. ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.