Hipotonia. Dotąd przewidywalna, więc bezpieczna. Dziś odmówiła współpracy. Zdarzało mi się nie jeden raz, że jechałam na fizjoterapię z hipotonią i dostawałam ochrzan, że nie odwołałam zajęć. Zdarzało się, że Fizjo osobiście ściągał mnie z rowerka i odsyłał do domu. Ale to wszystko było do ogarnięcia. Kiedy wychodziłam z domu, wiedziałam, że mam jeszcze trochę czasu, aż się hipotonia rozkręci; wiedziałam też, czy dam radę i czy w ogóle porywać się na jakąś aktywność.
A dziś w zasadzie dopiero w szatni zorientowałam się, że się zaczyna. Zanim się przebrałam, już wiedziałam, że nie zostanę na ćwiczeniach. 10 minut później na leżance hipotonia zaczęła galopować w takim tempie, że pierwszy raz w życiu się przestraszyłam - nie byłam w stanie przewidzieć, co będzie za chwilę. Polecenie "oddychaj" brzmiało jak "wykop ten rów", jakby Fizjo żądał ode mnie rzeczy niemożliwej. Jak oddychać, skoro wszystko mam z rzadkiego żelu, a powietrzem się krztuszę, jakby przeszkadzało mi oddychać? Po półgodzinie chodziłam po ścianach. I mam na myśli dokładnie to, co mówię - chodziłam po ścianach.
I pierwszy raz w życiu żałowałam, że nie mam ze sobą drugiej kuli. Przejście do metra było aktem heroizmu.
***
Kiedy pytałam o hipotonię na grupach - nikt nie odpowiedział. Nikt nawet nie podzielił się własnymi z nią doświadczeniami.
Poddaję się.
Wypisałam się z większości grup, odlajkowałam fan pejdże związane z eds. Odpowiedziałam już na wszystkie pytania, na jakie mogłam. Podzieliłam się całą wiedzą, jaką mam. Jeśli komuś będzie to potrzebne, znajdzie w archiwach grup. Wyautowuję się z tzw. środowiska - ciągnie w dół, zamiast wspierać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.