To miała być fajna notka o tym, jaki dobry miałam dziś dzień. Miałam napisać o tym, jak rano przyszedł listonosz i przyniósł mi kapelutek w prezencie od dwóch Dobrych Dusz (cudny, niebieski, "garowaty" - tak jak lubię najbardziej). Listonosz zdążył tuż przed moim wyjściem, więc mogłam od razu włożyć kapelutek. A pogoda, która dziś nastała, była idealnie kapelutkowa.
Miałam napisać, jak dobrze mi było u Oli na kawie, którą serwował Bobek, i o tym, jak to wybrałyśmy się na spacer do puszczy, a w puszczy śnieg i breja po kostki, ale kula i tak dała radę.
Miałam napisać o tym, jak jestem ostatnio rozpieszczana - 3 magiczne przesyłki, kilka spontanicznych giftów tak po prostu, z niczego, niezastąpione towarzystwo, a życie staje się lepsze.
Miałam. Ale nie napiszę, bo ból i depresja wygrywają. Bo dzień jak co dzień i niechęć do życia wciąż ta sama. I nic nie da się z tym zrobić, bo żeby cokolwiek zrobić i zaplanować skutecznie, trzeba być w lepszym stanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.