czwartek, 4 kwietnia 2013

Coś mi wypadło

Mam świetnego wujka. Wykańczał mi mieszkanie i przystosował je tak, że praktycznie nie widać, że jest przystosowane. Wujek zrobił mi biurko. Jest duże, narożne i wysokie. Tak, żebym mogła przy nim siedzieć na fotelu wartym tyle, ile samochód, który wujek właśnie kupił swojemu synowi. Tak, żebym mogła oprzeć się na nim przedramionami. Całe biurko i okolice, moje miejsce pracy, jest przystosowane idealnie. Jest też podnóżek. Ale biurko jest wsparte na półkach, o które opieram wyprostowane nogi, półleżąc, co czasami jest jedyną pozycją będącą w stanie ulżyć w bólu.

Wczoraj właśnie w tej pozycji zaparłam się o półkę piętami, żeby przysunąć się bliżej biurka razem z fotelem. I nagle klik, mroczki przed oczami, z trudem powstrzymane wymioty. Wypadło biodro.

Prawe biodro to pierwszy staw, który zaczął mi się sublokować, blokować i dyslokować, kiedy jeszcze byłam małym dzieckiem. To ze zwichniętymi biodrami się urodziłam, leczono je obydwa tak samo, ale prawe już zostało bardziej wadliwe niż lewe. Może dlatego, że ciężar ciała spoczywa właśnie na nim; całe życie. To prawą stopę zawijałam do wewnątrz, chodząc, bo biodro nie pozwala(ło) na odwodzenie. To prawe biodro nie pozwala siedzieć po turecku, w najlepszym razie się blokuje - ból wtedy jest taki, że nie sposób w ogóle oddychać. Przy dyslokacji - jeszcze gorszy. Jeśli dyslokacja zdarzy się, kiedy idę, nie nastawię biodra. I mam szczęście, jeśli z bólu stracę przytomność.

Praktycznie wszystkie dyslokacje wszystkich stawów nastawiam sobie sama - nie ma czasu na wycieczki na pogotowie, bo każda minuta zwłoki sprawia, że stan stawu jest coraz gorszy, ból coraz większy. Z biodrem nie ma tak fajnie. Jestem w stanie nastawić samodzielnie tylko sublokację (w każdej pozycji) oraz dyslokację, ale tylko wtedy, kiedy zdarzy się właśnie w takiej sytuacji jak wczoraj - kiedy siedzę, a nogi mam wyprostowane i wsparte. Głowa kości udowej i panewka ustawione są wtedy w jednej linii, nie trzeba kombinować, wystarczy odciągnąć i przyciągnąć. To trwa sekundy, ulga jest niebotyczna.

(z krasuski.com)

Ale to nie koniec. Kość udowa w tym stawie osadzona jest za głęboko, a do tego luźna. Mięśnie i ścięgna przy dyslokacji naciągają się, ale powrót do normalnego stanu luźności zajmuje im dużo czasu. Dni, tygodnie, miesiące. Na ogół między jedną a drugą dyslokacją nie zdążają. Ból się utrzymuje. Ból większy niż normalnie. Ból z całym inwentarzem: mroczkami, zawrotami głowy, miękkimi kolanami, nietrzymaniem moczu (tym razem z bólu właśnie, nie z wiotkości), mdłościami, które nie pozwalają jeść. I nie działają na to żadne leki, opiaty jedynie lekko ból łagodzą, sprawiając, że nie wymiotuje się non stop, tylko jak się źle stanie, za bardzo staw obciąży itd. 

Z takim stawem muszę dziś iść na fizjoterapię. Nie mogę zaburzyć rutyny (zespół Aspergera), nie mogę pozwolić też sobie na opuszczenie zajęć, bo edesiakowe ciało rozpaczliwie ich potrzebuje. Po prostu poddam się fizjoterapeucie, a zrezygnuję z rowerka i ćwiczeń samodzielnych. Może z niektórych, może ze wszystkich. 

Nie mogę iść o kuli - nie mam raków do smartów. Jest za ślisko. 

To są te gorsze dni stawowe. W lepsze na sublokacjach się kończy. Często jest tak, że co krok, to sublokacja. Krok -> sublokacja -> powrót na miejsce -> krok -> sublokacja -> powrót na miejsce. Albo krok -> sublokacja -> zablokowanie stawu. To i tak boli mniej niż dyslokacja i kilka dni po niej. Ze wszystkich dyslokacji ta właśnie boli najbardziej.

(by niezastąpiona Emilia)


Nie będę tu pisać o wszystkich sublokacjach (setki dziennie) i dyslokacjach (normalnie ok. 10 dziennie, w ostatnich tygodniach więcej), bo nie byłoby czasu na pisanie o czymkolwiek innym. Ale to najbardziej widoczny i uniesprawniający element eds. 


PS.
sublokacja - przemieszczenie kości wewnątrz stawu
dyslokacja - wypadnięcie ze stawu całkiem, kość trzyma się tylko na tkankach miękkich

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.