Po tym, jak domniemane milionowe zapalenie ścięgien okazało się nieusuwalnymi nadżerkami, pożegnałam się z rowerem. RIP. Nie jeździłam od nastoletniości, ostatni raz jeździłam jeszcze na studiach, ale rowery stały w piwnicy. Kilka miesięcy temu oddałam jeden. Drugi został, bo a nuż kiedyś...? Mieliśmy z Krzysztofem jeździć razem po wale.
Ale roweru już nie będzie i nie powinnam sobie była wyobrażać, że może być inaczej.
Nie będzie już podróży. RIP.
Nie będzie fotografii. RIP.
Nie będzie już muzyki, chociaż to wciąż nieprzepracowany temat i nie umiem sprzedać pianina. RIP.
Nie będzie gór, chociaż podobno w Bieszczadach są płaskie trasy...? RIP.
Czytanie... ale takie przez duże CZ... będzie?
Spójrzmy prawdzie w oczy. Jeśli jedyną dozwoloną samodzielną aktywnością jest rowerek stacjonarny, to nie będzie już nic. NIC.
RIP.
Ech... pozostaje wyszarpywać, co się da i ile się da. Bo przeżyć, emocji a potem wspomnień nikt nam już nie odbierze! Jesteś cholernie dzielna, mój Bohater Codzienności... :*
OdpowiedzUsuńBo się rozbeczę! :*
UsuńTak naprawdę to tylko powierzchowne problemy przykrywające te prawdziwe. Żeby jakoś się nie dać hipotonii. Żeby lepiej oddychać i przełykać. I tak dalej w ten deseń.
Wiem, Daguś, wiem...
OdpowiedzUsuńAaa, no i zajebista jest ta fotka przy pianinie. Cudowny klimat zdjęcia, rewelacja!!!
OdpowiedzUsuńPianino od dawna jest zawalone książkami :D
Usuń